Budyń i inne takie…
Jakiś czas temu zobaczyłam wpis słynnego blogera Kominka na temat paskudnego nowojedzenia. Właściwie głównie chodziło mu o budyń dr Oetker’a. Fakt, do kitu jest, chociaż takich słów jak Kominek bym nie użyła. Po prostu nie kupuję i już. Od wielu lat sama gotuję budyń i kisiel. Sama piekę chleb i mięsa, sama robię dżemy, piekę ciasta i gotuję obiady. Dlaczego sama? A z tego powodu, że faktycznie teraz jest bardzo dużo pięknie zapakowanych niedobrych rzeczy.
Niestety, ta zachodnia technologia zmusza mnie do tego, żeby jak najmniej gotowizny kupować. Nie będę tu rozprawiać o ilości chemii w proponowanych nam produktach, bo wszyscy wiemy o tym. Jednak wspomnę o owsianych ciasteczkach, bo to dla mnie ewenement ostatni.
Jakiś czas temu siostra mnie zachęciła do kupienia owsianych ciasteczek z orzechami. Opakowanie skromne, sugerujące ekologiczny produkt. Przyniosłam do domu, poczęstowałam syna, a on po jednym gryzie wykrzywił się i więcej jeść nie chce, bo chemiczne, mówi. Spróbowałam sama i aż mi zęby od chemii ścierpły. Przeczytaj no, co tam nakładli. Czytał długo o różnych e….. i takich tam konserwantach, barwnikach, zapachach i wszystkich niepotrzebnych w ciastku suchym rzeczach. Tylko tych obiecanych orzechów 1 procent był… I po co to wszystko? Pytam. Po co tyle chemii w zwykłych, kruchych ciastkach? Przecież takie suche ciastka to tylko jajko, mąka, masło i wanilia, no jeszcze co najwyżej proszek do pieczenia. Jak upiekłam takie ciastka, włożyłam je do blaszanego pudełka i zapomniałam, to sobie leżały długo i nic im nie było. Po co więc te konserwanty są?
Drugi przykład – wędlina. Jak się ją przyrządzi tradycyjnie i uwędzi lub nawet tylko upiecze, to może sobie na gnat się ususzyć, a nie spleśnieje, ani w żaden inny sposób się nie zepsuje, a te sklepowe wędliny naszprycowane chemią, raz i obślizgłe się robią, a nawet zielone. Co więc daje chemia ? Po co się ją stosuje? Dla smaku też chyba nie, bo wszystkie prawie smakują tak samo czyli słono.
Warzywa….. Chyba jednak nie chcę o tym pisać, bo ogródka nie mam i te co są w sklepach kupować muszę. Któregoś roku, chyba ze dwa lata temu posadziłam pomidorki na balkonie i truskawki. Truskawek mało było, pomidorków też niewiele, chyba nie za bardzo im balkonowe warunki odpowiadały, chociaż codziennie lałam im hektolitry wody i dżdżownicowym nawozem podlewałam. Miałam z nich jednak trochę radochy. Pachniały obłędnie i smaczne były. Za to zioła na balkonie świetnie wychodzą i niedługo będę siać.
A co do budyniu, to nie trzeba się wkurzać, że rzadki jak s******, że nie powtórzę za Kominkiem, ale po prostu samemu ugotować, a prostsze to jest niż pójście do sklepu.
Budyń czekoladowy:
- 4 szklanki mleka
- 4 łyżki mąki ziemniaczanej
- 3 lub 4 łyżki cukru
- 1 łyżeczka cynamonu
- 2 łyżki kakao, ale prawdziwego ciemnego.
Wstaw rondelek z odrobiną wody na dnie i zagotuj. Wlej na wrzącą na dnie wodę 3 szklanki mleka. W tym czasie, gdy się gotuje mleko, wsyp do półlitrowego kubka mąkę, kakao, cukier, cynamon, i wymieszaj. Wlej do tego proszku pół szklanki mleka i wymieszaj na papkę, jak już nie będzie klusek, dodaj drugie pół szklanki mleka. W tym czasie na pewno już mleko zaczyna się gotować, albo za chwilę się zagotuje. Przypilnuj, żeby nie uciekło. Wlej zawartość kubka do gotującego się mleka ciągle mieszając. Podgotuj chwilę, cały czas mieszając energicznie, aż do zgęstnienia budyniu i zaniku pianki z mleka. Przełóż do kompotierek, udekoruj dobrym dżemikiem lub owocami. My najbardziej lubimy gorący, ale na drugi dzień też dobry jest. Smacznego.