Dlaczego? Chowam się w okularach.
64% młodych Polaków uważa, że nie ma dla nich perspektyw w kraju. Decydują się na emigrację. Dlaczego? Czy dlatego, że za granicą jest praca i mogą lepiej zarabiać? Może i tak, ale nie do końca. Kwestia kasy jest ważna, ale stokroć ważniejsze jest po prostu inne życie. Co znaczy inne? Inne znaczy po prostu ładniejsze, łatwiejsze… Nasz kraj niestety nie jest dla nas przyjazny. Powiedziałabym nawet, że nie tylko nie pomaga, ale wręcz przeszkadza żyć.
Powiedzmy, że młody człowiek kończy studia i zaczyna szukać pracy. Rejestruje się w Urzędzie Pracy, i co? Nic, żadnej oferty i tylko pozorowane działania. Szuka pracy samodzielnie i co? Nic, wymagania jak dla omnibusa, musi umieć wszystko i być wszystkim, a zarobki nawet na utrzymanie nie starczą. Postanawia więc otworzyć własną działalność – internetową – na przykład. Potrzebuje trochę kasy na początek i tu może skorzystać z dofinansowania. Pisze projekt, składa papiery i dostaje odpowiedź,że działalność internetowa nie ma przyszłości. Śmieszne? Tak śmieszne, że aż straszne. No i cóż, nie ma lądu, jedyne wyjście to wyjazd za granicę. Tam nie musi być omnibusem, wystarczy, że umie coś konkretnego, że jest fachowcem w jednej dziedzinie. Nie musi nawet mieć dyplomów tylko umiejętności i jest przyzwoicie wynagradzany. Co więcej, każdy człowiek, i młody, i stary coś dla siebie znajdzie.
Jednak nie tylko o dobrze płatną pracę chodzi, bo niektórym udaje się i tu. Myślę, że zasadniczą przyczyną jest poszukiwanie przyjaznego miejsca. Kraju, w którym jest łatwiej żyć. Spójrz na zdjęcie poniżej. Jest na nim urządzenie do komunikacji z obsługą metra. Z lewej strony w Warszawie, z prawej w Londynie. Na pierwszy rzut oka widać różnicę. Urządzenie Warszawskie ma długą instrukcję obsługi, a londyńskie tylko dwa przyciski. Ciekawe…
Mieszkaniec Londynu, gdy widzi niebezpieczeństwo i potrzebuje pomocy przyciska przycisk pt. „Nagły wypadek”. Jeśli potrzebuje informacji ma drugi przycisk: „Informacja”. Proste prawda? A jak jest w Warszawie? O, tu nic nie jest proste i to urządzenie też nie, co więcej, ono może symbolizować nastawienie państwa do obywatela. Ma być trudno. Nie dość, że trzeba przeczytać dość długą instrukcję, to na dodatek trzeba się dobrze zastanowić, czy za skorzystanie z urządzenia nie poniesie się kary. W tym czasie, gdy się będziemy zastanawiać, ktoś komuś może zrobić krzywdę, zmaleje szansa na pomoc dla pasażera, który dostał zawału, a kieszonkowiec zdąży uciec daleko…. Ktoś tak wymyślił to urządzenie, żeby tylko przypadkiem nikt z niego nie skorzystał i pewnie nikt nie korzysta.
A teraz przykład z mojego podwórka. Nie dalej jak wczoraj moja klientka opowiedziała mi swoją przygodę z pomaganiem. Wracając do domu zobaczyła leżącego przed swoim blokiem starego człowieka. Podeszła i zapytała co mu się stało. Starszy pan zasłabł i wyglądało na to, że potrzebuje pomocy lekarskiej. Zadzwoniła więc po pogotowie. Nie chcieli przyjechać i kazali wezwać policję. Zadzwoniła po policję, powiedzieli, żeby wezwała pogotowie. Na dworze było chłodno, pomogła więc choremu człowiekowi wstać i zaprowadziła go do mieszkania, posadziła, zrobiła gorącą herbatę. Najpierw naraziła się na niezadowolenie rodziny, bo po co do domu obcych przyprowadzać. W końcu przyjechało pogotowie. Nie tylko nie chcieli pana zabrać ale nakrzyczeli na nią, że niepotrzebnie wezwała karetkę i że będzie to ją kosztowało 500 zł. Trochę się postawiła i zapytała pana doktora, czy gdyby to jego ojciec tak zasłabł to też by mu nie udzielił pomocy? Obie mamy nadzieję, że jej samarytański wyczyn nie obciąży jej i tak niezbyt zasobnego portfela. Pozostaje pytanie, co zrobić, gdy widzimy kogoś leżącego na ulicy? Nic? Przejść obojętnie? Niech sobie leży?
Wróćmy do wspomnianych urządzeń, bo to jest jakby metafora stosunków państwo – obywatel. W Anglii, gdy potrzebujesz – dzwoń! Nie ma czegoś takiego jak „nieuzasadnione użycie”. W Polsce, pięć razy się zastanów, bo oberwiesz za to, że chcesz pomóc. W Anglii, Irlandii, Niemczech, czy Ameryce urzędowe sprawy załatwiasz od ręki, a urzędnicy są po to żeby ci pomóc. W Polsce jesteś petentem, urzędnik najczęściej robi ci łaskę i komplikuje. często mówi do ciebie niezrozumiałym urzędniczym bełkotem. W Ameryce jak jesteś chory to ci najpierw udzielą lekarze pomocy, a potem przychodzi urzędnik i sprawdza czy masz ubezpieczenie, a jak nie masz pomoże załatwić, żebyś za dużo nie płacił. W Polsce możesz być na wpół przytomny, z gorączką w dreszczach, możesz krzyczeć z bólu, ale najpierw musisz odpowiedzieć na wiele pytań, pokazać uprawnienia do leczenia. Mogą cię nie przyjąć, bo łaskę robią, bo maja limity i takie tam inne pierdoły, które powinny być niczym wobec choroby i cierpienia, ale są najważniejsze. Na dodatek muszą się tym zajmować lekarze i pielęgniarki,. Papierologia górą.
Wracając do bezrobocia. Myślę, że nie byłoby żadnego bezrobocia, gdyby państwo pozwoliło ludziom prowadzić własną działalność. Nie zabrania? No tak, rzeczywiście niby nie zabrania, ale tak naprawdę stwarza takie koszmarne warunki, że pojedyncza działalność najczęściej nie wytrzymuje wysokich kosztów. Co prawda w tej chwili sprawę rejestracji lekko uprościli i nawet dla początkujących jest dwuletnia ulga od ZUS- u. Więc zamiast co miesiąc płacić 1100 zł płaci się 400 zł. Jednak i tak nie wygląda to różowo. Człowiek sam sobie stwarza miejsce pracy, nic nie chce od państwa, ale państwo od niego chce i to dużo, nie dając w zamian nic. Gdyby wystarczyło płacić podatki od dochodu, wiele drobnych przedsiębiorców mogłoby funkcjonować i budżet państwa zasilać, ale nie, to za mało, bo jeszcze ten cholerny ZUS trzeba płacić i to bez względu na to ile i czy zarobiłeś w tym miesiącu, a bywa różnie. Co masz z płacenia ZUS-u? Ano ja na przykład po 22 latach płacenia mam obietnicę 500 zł emerytury w wieku lat 63. Czy się za nią najem, czy mieszkanie zapłacę? Może w jednym miesiącu jedno, a w drugim drugie? Na początku mnie nastraszyli, że będzie tylko 200 zł, ale spoko, jak doliczyli kapitał początkowy wyszła niezła sumka, żyć nie umierać. Polak pracujący nielegalnie w Ameryce może płacić podatki i po 10 latach ma amerykańską emeryturę, większą niż ja będę miała po 34 latach prowadzenia działalności w kraju nad Wisłą i osobistym płaceniu dużej składki, że o podatkach nie wspomnę.
Co więc robią Polacy, żeby nie dać się państwu całkiem oskubać? Rejestrują swoje firmy w krajach, gdzie są niższe koszty oraz większa pomoc i życzliwość. Albo pracują na czarno. Zatrudniają na czarno i nie płacą ani ZUS-u ani podatków. I tak jest lepiej? Moja znajoma pracuje w takiej firmie, gdzie większość pracowników jest zarejestrowana w UP i nie ma szansy na umowę o pracę. Zarabia 1300 zł i pracuje w stresie, jest poganiana i niedoceniana jak wszyscy pracownicy w tej firmie. Na dodatek pracodawca uważa, że dużo płaci, bo aż 8 zł za godzinę, na produkcji mają po 6 zł. Moja druga znajoma pojechała z mężem do Ameryki, pracuje jako sprzątaczka, on jako robotnik. Zarabiają tyle, że dom kupili, mają dwa samochody i w ogóle dobrze im się wiedzie. Pracodawcy ich szanują i obdarowują na święta.
Ale co tam znajomi, można by mnożyć przykłady. Ja co prawda za granicą nie pracowałam, ale byłam i doświadczyłam innego klimatu. Na przykład kultury na drogach irlandzkich, gdzie nikt nikogo nie pogania, nikt na nikogo nie trąbi, a wszyscy jeżdżą ładnie i bezpiecznie.
Nie mogę nie wspomnieć o sklepach. Przykład? Wchodzę do sklepu w Nowym Jorku. Jestem witana i obsługiwana z uprzejmością i uśmiechami. Każdą rzecz, którą kupię mogę odnieść i zwrócić bez tłumaczenia. Wszystko mi pięknie pakują. A w spożywczych sklepach, och, jaka byłam zdziwiona, gdy kupując wędlinę zostałam zapytana, czy chcę dzisiejszą czy wczorajszą, bo wczorajsza tańsza jest. Owoce? wybór ogromny, w jednej hali świeże i droższe, w drugiej mniej świeże i tańsze. Te mniej świeże i tak są o niebo lepsze niż w moim osiedlowym warzywniaku, gdzie pani zawsze mi jakąś zgniliznę wciśnie. Mogłabym tak przykładów dać całe pęczki, ale po co, przecież już widać, że łatwo u nas nie ma. Co więcej, dziwnie u nas jest i nie dziwie się, że ci co zobaczyli, że może być lepiej do tego „lepiej” podążają. W końcu jedno mamy życie i dobrze jest jeśli możemy je godnie przeżyć.
Jest grupa ludzi, na której państwu powinno zależeć najbardziej. To ci zmotywowani i utalentowani, którzy chcą nie tylko zabezpieczyć sobie dobrobyt materialny, ale pragną czegoś więcej: szukają państwa przyjaznego, państwa do życia. To grupa, dla której powszechny brak zaufania i, co za tym idzie, monstrualna biurokracja, stały się nie do zniesienia. Grupa, która zobaczyła, że można inaczej i że jest to w zasięgu ręki. Szkoda, że wyjeżdżają. Że też stać Polskę, żeby kształcić młodych ludzi, a potem się ich pozbywać. A jak tak większość z nich wyjedzie, to kto będzie pracował na nasze emerytury jak już my nie będziemy mieli siły? Mój Boże, czy jest jakaś nadzieja, żeby to się zmieniło? Musi jakaś być… Trzeba coś wymyślić… Ja jednak kocham te nasze lasy, jeziora i łąki. Lubię te swojskie widoki i języka polskiego śpiew. Tylko skąd w takim pięknym kraju tyle niepięknych rzeczy?
Czy wystarczy schować się w okularach żeby tego nie widzieć?