
Dorota Miśkiewicz i Marek Napiórkowski
W piątek 13 czerwca byliśmy w Papai na koncercie. Wszechstronna wokalistka – Dorota Miskiewicz i pierwsza gitara Rzeczpospolitej – Marek Napiórkowski. To para, którą trzeba koniecznie zobaczyć. Świetne wzajemne porozumienie, sceniczny dialog i kontakt z publicznością sprawiły, że czuliśmy się wyjątkowo.
Koncerty w Klubie Jazzowym Papaja organizuje Magda Kantowicz. Mieści się tam naprawdę mała publiczność, doliczyłam się około siedemdziesięciu osób przy stolikach. Byli tu już między innymi: Anita Lipnicka & John Potter, Kuba Badach, Krzysztof Kiliański, Anna Maria Jopek, Lora Szafran, Wojciech Karolak, Henryk Miśkiewicz, Grażyna Łobaszewska i wielu innych. Jak Magdzie udaje się skutecznie zapraszać do Papai gwiazdy dużego formatu to dla mnie zagadka. Jedno jest pewne, Magda robi kawał dobrej roboty dla Ełku, dla Ełczan i myślę, że również dla siebie, bo wyraźnie widać, że czuje się w tym jak ryba w wodzie. Ma nie tylko talent i urodę, ale też charyzmę i odwagę.
Wracając do tego konkretnego koncertu. Zachwycona jestem po prostu i tyle. Chciałabym być tam stałym gościem i ciągle doświadczać takich muzycznych przeżyć. Nic, tylko otworzyć szeroko oczy i uszy, żeby dobrze widzieć i słyszeć. Tak kameralny koncert jest niepowtarzalny i ma trochę inne prawa niż jakakolwiek wielka scena. Tu artysta jest na wyciągnięcie ręki. Odczuwa się bliskość i wyostrzają się wrażenia. Nawiązuje się kontakt jakości wyjątkowej. Artyści decydując się na tak nastrojowy występ pozwalają publiczności na swego rodzaju intymność, oraz odbierają energię każdego z nas całkiem indywidualnie. Widzą i słyszą co dzieje się przy stolikach. Taka bliska relacja wymaga kultury i szacunku z obu stron.
Mam w sobie wielki respekt do muzyków wybitnych i podziwiam ich. Podążam za wrażeniami podawanymi w poszczególnych utworach. Pozwalam się wodzić i wciągać w emocje emanujące ze sceny. Śmieję się, wzruszam i popadam w zadumę. zachwycam się całą sobą i poddaję zmieniającym się nastrojom. Takie zapatrzenie i wczucie wyczuwałam w siedzących obok mnie ludziach. Chciałabym, żeby wszyscy, decydujący się na takie spędzenie czasu, weszli w ten czas i byli w nim z artystami, ze mną, ze sobą. Tworzy się wtedy specyficzny klimat charakterystyczny dla energii koncertu. Najczęściej tak jest, ale czasami zdarza się, że ktoś trafi na taki koncert przypadkowo. Jeśli jest sam, to się nudzi. Jeśli jest w grupie to przeszkadza. Tym razem z niejakim zdziwieniem zauważyłam, bo nie zauważyć się nie dało, pewien , jak go delikatnie nazwała Dorota „aktywny stolik”. Trzech panów z trzema paniami zupełnie nie mogli uchwycić tematu. Moim zdaniem pomylili lokale, bo powinni siedzieć przy piwie i discopolo. Głośno się śmiali i rozmawiali nawet przy wyjątkowo nastrojowych utworach. Ciekawi mnie kto to był i dlaczego był? Co ciekawe nie uciszyli się nawet wtedy, gdy Dorota Miskiewicz zwróciła im uwagę. Owszem, zrobiła to bardzo delikatnie, bo w przeciwieństwie do wspomnianego towarzystwa jest kulturalna, ale towarzystwo nie zrozumiało, niestety… To był jedyny dysonans i jedyna rzecz, która mi się na tym koncercie nie podobała. Musiałam o tym wspomnieć, a nawet chciałam… Wyglądało to bowiem bardzo ciekawie. Takie zderzenie się różnych kultur…
http://www.youtube.com/watch?v=jy6ewlruuqo