Strona główna»Gdzieś tam

Pierwsze zaskoczenia – Ir. #2

9. lipca, godzina 3:40 pobudka, o 4:30 wyjazd autokarem do Warszawy. O 12:25 samolotem do Dublina. Byłam otwarta na nowe, ale jednocześnie niezbyt pewna siebie. Ostatnio latałam samolotem w 1979 roku, nie jestem więc obeznana z tego typu podróżami. Na lotnisku poznałam Ewę, sympatyczną piegowatą 33-letnią dziewczynę. Obie leciałyśmy do Dublina pierwszy raz i będąc lekko zagubione cieszyłyśmy się ze znajomości, bo to zawsze raźniej. Na nią miał czekać chłopak, na mnie przyjaciółka. Rozmowa umiliła nam czekanie na samolot. Może Ewa to kiedyś przeczyta… Pozdrawiam cię Ewo gdziekolwiek jesteś.

Niestety nie siedziałyśmy razem, ale to i tak nie miało wielkiego znaczenia, bo czułam się po prostu okropnie, szczególnie podczas startu i zmian wysokości. Cały mój organizm burzył się przeciwko tym przeciążeniom, ale wytrzymałam, bo musiałam. Na lotnisku zgubiłyśmy się i trochę czasu nam zajęło zanim ona spotkała się ze swoim chłopakiem a ja z Justą. Jak cudownie było być znowu razem. Zajechałyśmy do jakiegoś centrum handlowego i J. kupiła świeżo wyciśnięty sok pomarańczowy. To był bardzo smakowity toast powitalny. Zajechałyśmy do niej, do mieszkania, zjadłyśmy rybę warzywami na obiad, zapakowałyśmy nasze bagaże do samochodu i wyruszyłyśmy na zachodnie wybrzeże.

Gdy stałam w drzwiach przechodząca ulicą kobieta pozdrowiła mnie serdecznie…. I to było moje pierwsze zaskoczenie. Taki miły gest od nieznajomej kobiety… U nas w Polsce nawet sąsiedzi nie okazują sobie takiej serdeczności.

Droga na zachód też mnie zaskoczyła. Widoki cudne – tego się spodziewałam. Jazda lewą stroną drogi – ekstremalna. Miałam uczucie, szczególnie na zakrętach jakby samochody z naprzeciwka jechały prosto na nas. Za to jakie drogi!!! Żadnych dziur. Prawie cały czas autostrada i ściany zieleni oddzielające jadących na zachód od jadących na wschód. Żadnego wyprzedzania. Tak bezpiecznie na drodze nie czułam się nigdy. Jechałyśmy 3 godziny. W miasteczku Strandhil szukając naszego domu wjechałyśmy nie w tę co trzeba ulicę. Zawróciłyśmy, a potem powrotem jeszcze raz… W końcu zatrzymałyśmy się przy jakimś domu, z którego prawie natychmiast wyszedł człowiek z zapytaniem jak może nam pomóc i cierpliwie wytłumaczył gdzie mamy jechać. To było moje następne zaskoczenie.

Dom, w którym mieszkałyśmy należy do Justyny szefa. Beżowa elewacja, mały ogródek. Na górze 4 sypialnie i 2 łazienki. Na dole duża kuchnia, salon i wc. Bardzo wygodny, aczkolwiek lekko zaniedbany domek. Pewnie dlatego, że tu dużo dzieci przyjeżdża i różni ludzie korzystają z gościnności gospodarzy. Wybrałam sobie sypialnię z dwoma łóżkami. Ładna pościel, dobre materace w łóżkach, szafy za drzwiami w ścianach. Podłogi drewniane – nie skrzypią. Do tego umywalka. Umywalki są tutaj ciekawe. Każda ma dwa kraniki malutkie – jeden z lewej z gorącą wodą a drugi z prawej z wodą zimną. Nie dość, ze nie ma jak rąk pod kraniki włożyć, to masz do wyboru albo ukrop albo zimną wodę. Nie wiedziałam jak ją wymieszać.

18.01.2014
Jeżeli lubisz mój blog, obserwuj profil na Facebooku.

do góry
Komentarze
comments powered by Disqus