Miasto 44
Wczoraj wieczorem, za sprawą filmu, przeżyłam koszmar wojny. Dawno nie miałam tak negatywnych, strasznych, niepokojących doznań. Ledwo wysiedziałam. Czy to znaczy, że film jest zły? Nie, wręcz przeciwnie, film jest dobry.
Tragedia powstania została przedstawiona na wskroś nowocześnie i inaczej niż dotychczas było w zwyczaju. Już na początku zaskoczyła mnie piosenka „Nie płacz kiedy odjadę”. Zaczęłam intensywnie myśleć, skąd i dlaczego ona w tym filmie, przecież to przebój z lat powojennych i śpiewa ją Marino Marini, a co on ma wspólnego z powstaniem warszawskim…
Potem w czasie walk na cmentarzu zabrzmiał wielki przebój Niemena „Dziwny jest ten świat”. Film w zwolnionym tempie i wiecznie aktualny tekst Niemena wbiły mnie jeszcze bardziej w fotel. Tym bardziej, że tam, na ekranie widziałam kule niosące śmierć, a nie słowa…
Jeszcze się nie otrząsnęłam z wrażenia. Piękni, młodzi, pełni nadziei i naiwności ludzie wzbudzili we mnie sympatię. Potem, siedząc w wygodnym kinowym fotelu oglądałam jak walczą, cierpią, umierają. Niewyobrażalny koszmar, nie wymyślony, ale na wskroś prawdziwy. Przecież 60 lat temu 1 sierpnia to się zaczęło i pociągnęło za sobą ofiary. Ginęli ludzie i ginęło miasto. Czy ktoś wie dlaczego??? Film nie zajmuje się tym pytaniem, nie ma tam żadnych rozważań. Są fakty pokazane tak, że chwilami zamykałam oczy, a przecież prawdziwi ludzie kiedyś byli w samym centrum tego piekła.
Najbardziej wstrząsająca scena to wybuch, którego efektem był deszcz krwi i grad ludzkich strzępów. Po tej scenie obiecałam sobie, że więcej nie pójdę na tego rodzaju film. Mimo, że chwilami miałam wrażenie jakiejś koszmarnej gry komputerowej, dla mnie to było rzeczywiste, bo z tyłu głowy myślałam o tych, którzy zginęli i o tych, którzy przeżyli, i o tym, co jeszcze musieli przeżyć.
„Miasto 44” jest zlepkiem wielu pomysłów, tak jakby twórcy chcieli wykorzystać wszystkie dostępne sposoby, aby dostarczyć nam nadmiaru trudnych wrażeń. Perfekcyjnie i oryginalnie dobrana ścieżka dźwiękowa intensyfikuje emocje. Do tego wątek pierwszej miłości, chęci zabawy i doświadczania życia charakterystyczny dla młodego pokolenia, skonfrontowany z piekłem wojny powoduje rozdarcie. Z jednej bowiem strony honor i ojczyzna, z drugiej naturalna chęć przeżycia. Okazało się, że euforia i marzenie o triumfie trwają krótko, bo za chwilę bohaterowie wstępują do piekła klęski i masakry. Tu jednak też trafiają się chwile oddechu, kiedy młode życie chce się kochać, tańczyć i śpiewać.
W filmie występują młodzi aktorzy, którzy wciągnęli mnie w losy swoich bohaterów. Naprawdę stworzone przez nich postaci żyły i były prawdziwe w swojej miłości, poświęceniu, bohaterstwie, strachu i rozpaczy. Ich tragiczne losy nie pozwoliły mi spokojnie usiedzieć, a potem zasnąć.
Film jest zrobiony z rzadko ostatnio spotykaną w polskim kinie perfekcją, rozmachem i pomysłem. Jest dobry, ale przynajmniej mnie poruszył za bardzo. Mówię mnie, bo jeśli idzie o innych, to potrafili jeść na nim popcorn, i śmiać się od razu po projekcji. Może myśleli, że to była zwykła gra komputerowa?
Zostałam z ciężkim wrażeniem i pytaniami: Po co to powstanie było? Co dało?
Przez jakiś czas wydawało mi się, że ludzie wyciągnęli naukę z historii i że już nigdy nie będzie wojny. Wydawało mi się, że pamięć tamtych czasów przypominana w książkach, filmach i wspomnieniach raz na zawsze wyleczy narody z chęci walki. Myślałam, że ludzie pragną dobrego, bezpiecznego życia… Jakaż byłam naiwna… Tak samo jak ci młodzi, którzy idąc ze śpiewem na powstanie przypuszczali, że potrwa trzy dni. Nikt nie przewidział jaka to będzie rzeź.