Na jeziorze, na ławeczce, na słońcu świecącym
Piękny niedzielny dzień. Błękitne niebo, wiosenne słońce, a moje chłopaki biorą łyżwy i na lodowisko się zbierają. Oczywiście jeziorne lodowisko, bo jeździć w kółko na małym płachetku lodu w namiocie, szumnie zwanym lodowiskiem, to debilne jest i żadna przyjemność. Przestrzeń muszą poczuć i już. „Od wielu dni nie ma mrozu, lód na jeziorze topnieje” – mówię, ale mnie nie słuchają. Mało tego, namówili mnie, żebym zwariowała tak jak oni. Nie mam wyjścia, wariuję i wchodzę na środek jeziora po dróżce wyglądającej jak chirurgicznie zszyta rana.
Na brzegu lód cienki, widać dno, rozlewają się niewielkie kałuże, dalej bajka. Szalejemy, ślizgając się każdy według swoich możliwości i pragnienia. Uczucie niesamowite, głównie ze względu na ciepłotę pogodową, normalnie gorąco nam, a jesteśmy na lodzie na środku jeziora.
Chłopaki odjeżdżają szybkim ślizgiem, jak z górki, a ja rozglądam się i cóż widzę? Pod nogami witraże biało – szare, trochę przypominają spękania dekupażowe. Gdzieniegdzie duże linie spękań dopełniają rysunków. Najwspanialsze dzieło sztuki mam pod nogami i wiem, że tylko natura takie stworzyć może.
Dalej dostrzegam biel w księżyc ułożoną, widoczną na górnym zdjęciu. Na tymże księżycu bardziej ślisko jest, bo lód na nim gładki, mieniący się niczym brokat. Dalej w skupisku spękań, dokładnie w samym środku słońce się odbija i ożywia lodowy rysunek.
Chłopaki hen daleko, a ja idę na brzeg i widzę ławeczkę do odpoczynku zachęcąjącą. Nie wiem czyja, ale korzystam, bo nie dość, że słońcem rozgrzana, to widok na jezioro z ławeczki piękny i spokój, i ciepło, i ptaki śpiewają. I mimo, że lodowisko jeziorne mam w zasięgu wzroku, wiosnę czuję jak nic.
Z ławeczki widok na jezioro piękny. Patrzę więc i kontempluję to, co w rozwidleniu wielkiego drzewa się mieni, a tam na szarym tle jeziora gałęzie narysowały kolejny obraz.
Na prawo trzciny brunatne i też się zachwycam…
Teraz się obiad gotuje, a ja piszę i wiem, że te nasze eskapady zimowe do rodzinnej historii przejdą. Pachnie smakowicie duszonym mięskiem, więc lecę do kuchni ziemniaki wstawić i surówkę zrobić, bo jeść przecież też trzeba, a czytających zachęcam, coby w teren ruszyli, bo już czas więcej na powietrzu przebywać.