Strona główna»W życiu

Powrót do korzeni #2

Medytacja Moniki obudziła we mnie dawno nieruszane rzeczy. Ech, te wspomnienia, czyżby świadczyły o tym, że zatoczyłam krąg? Często tak bywa, że krążymy sobie w życiu, krążymy, a potem wracamy do punktu wyjścia. Może to już nie jest dokładnie ten sam punkt, bo przez lata wiele się zmienia, ale to są nasze korzenie, miejsce, z którego pochodzimy. szczuczyn

Moi rodzice pochodzili ze wsi, ale dość szybko wybyli do miasta. Małego, starego Szczuczyna. Dzisiaj obserwuje Szczuczyn na FB i widzę, że wiele dobrego tam się dzieje…

Wieś była blisko – rodzinne Wojsławy mojej mamy i Balcer mojego taty. Bywałam i tu i tu, chociaż bardziej byłam związana z Wojsławami i dziadkami ze strony mamy. Trochę już na ten temat pisałam, więc dziś chciałabym o tej drugiej wsi, o Balcerze, którego już nie ma.

Jakiś czas temu moja ulubiona ciocia Jasia napisała wiersz o swoim miejscu urodzenia. Wzruszyłam się czytając. Ona lepiej pamięta to miejsce i wspaniale je uwieczniła:

Mapa utkana ze wspomnień

Gdy lata się zbliżają do końca mojej drogi
to często moje myśli błądzą w domu progi.
I tak przypominam sobie żeby pamięć ćwiczyć,34 Stefania Trzonkowska stara
gdzie nauczyłam się pisać i liczyć.

Wioseczka była mała lecz pięknie nazwana,
miano nosiła Balcer, jest w książkach opisana.
Przypominam ją sobie i dziwię się szczerze,
ile innych nazw było na naszym Balcerze.

Płynęła Struga i Stróżka, dalej była sadzawka,
pomiedzy płachetek ziemi nazwany Rudawka.
Obok ciągnęły się łąki, tam koszono trawy
i choć stawów nie było, nazywano je Stawy.

Kawałek żyźniejszej ziemi jak do Strugi schody,
gdzie sadzono warzywa, nazywano go Ogrody.
A w dole, przy sadzawce był Klin i Piasownica,
zarzewie wiejskich sporów, lecz dla dzieci Krynica.

Za Strugą była Olszyna, konie pasano w Olszynie,
kiedyś kopano tam torfy by ogrzać się w zimie.
Tę Olszynę za Strugą zwano Kanałami,
w nazwie była przesłanka do torfu kopalin.

Za nimi kawał ziemi choć mniej urodzajny
lecz dla gospodarstwa był on życiodajny.
Przeważnie siano tam zboża, ziemniaki sadzono,16 Franciszek Bielawski
to było – Polko a za nim łąkę Bagnem ochrzczono.

Śmieszna była ta nazwa, jakby się pomylono,
bo pasły się tam krowy i trawy koszono.
Był także kawałek ziemi jakby dwa podwórka
ale był urodzajny, nazywany był Wólka.

Nie wiem dlaczego nazwano Wólka i w imię kogo,
bo wieś Wólka dopiero była hen za drogą.
Była Grobla przy Strudze, w dole Zakoł mały
Dzieci się tam kąpały, a matki tam prały.

I most wyglądał wtedy jakby był w koronie,
obok był zjazd do Strugi, pojono tam konie.
Utkałam mapę ze wspomnień, patrzę i oczom nie wierzę
jak dziwne były nazwy na tym naszym Balcerze.

Widać u nas w rodzinie nie ja jedna param się pisaniem…

Ja, niestety, mało pamiętam, bo jeździłam tam jako dziecko. Coraz częściej jednak pojawiają mi się obrazy. Kilka drewnianych domów, zieleń, polna droga i mały mostek na małej rzeczce.

Wielkie zamieszanie, gdy zaginęła moja mała siostrzyczka. Zaglądaliśmy wszędzie, nawet do studni, a ona weszła do budy psa, pies za nią i tak sobie siedziała, a bojąc się ruszyć zasnęła. Tymczasem cała rodzina odchodziła od zmysłów i nikomu nie przyszło do głowy, że czarny Bambo ukrywa w budzie dziecko.

Bambo – pies myśliwski. Durny trochę był i sprawiał kłopoty w mieście. Każdej kobiecie wsadzał nos pod spódnicę. Ciągle go nosiło. Tata zabierał go na polowania i tam się sprawdzał przynosząc ptactwo. Musiał biegać, inaczej wariował, oddano go więc na wieś. Popisał się już następnego dnia układając przed drzwiami wszystkie kury w rządku, oczywiście poduszone. Babcia się wściekła i Bambo został uwięziony. Buda i łańcuch raczej nie przypadły mu do gustu. Niestety nie pamiętam co z nim się stało.

Na zdjęciu pod spodem żołnierze wrześniowi. Mój dziadek Franek siedzi z prawej strony. Młody, silny, takiego go nie znałam.

dziadek

Dziadek przypomina mi się częściej niż ktokolwiek. Kilka lat temu koleżanka robiła mi terapię czaszkowo – krzyżową i poprosiła, żebym sobie pomyślała o kimś kto mnie bardzo kocha. Ku mojemu zdziwieniu pojawił mi się właśnie on i zalała mnie fala wielkiego uczucia. Od tamtej pory częściej go wspominam. Przynosił mi zawsze jakieś drobiazgi, wyjmował je z kieszeni i wręczał. Od niego dostałam szmacianą Petronelę i to on bawił się ze mną w chrzciny moich lalek i miśków. Szliśmy do stołowego pokoju, dziadek udawał księdza, a ja matkę chrzestną. Był zdolny manualnie, robił wiele rzeczy.  Do dzisiaj przetrwały: wypleciony koszyk na grzyby, wieszaczek na dziecięce ubranka, stołeczek. I tylko tyle zostało, oprócz pamięci. Dziadek Franek nosił mnie na rękach i pokazywał piękny balcerski świat. Chodziliśmy po polach i łąkach, nazywaliśmy zioła i kwiaty.  Podnosił mnie wysoko, żebym mogła dotknąć liści na drzewie. Stukał laską w wielki przydomowy kasztan, spadały błyszczące kasztany i zbieraliśmy je. Potem pokazywał jak się robi kasztanowe ludziki. Do tego był krawcem, szył płaszcze i garnitury. Patrząc na zdjęcie pod spodem można się domyśleć, że był też nauczycielem zawodu, jak ja. Na drugim zdjęciu babcia z dziadkiem jako szczęśliwe małżeństwo z dwoma synami. Ten mniejszy to mój tato.

14 krawiectwo13  rodzina bielawskich

29 Stefania Trzonkowska 2 wojna swiatowaBabcia Stefcia też była zdolna. Robiła najlepsze dywany. Sama barwiła wełnę, najczęściej na buraczkowo i zielono, a potem wymyślała własne wzory i tkała… Krosna zajmowały pół pokoju. Umiała też szyć i doskonale gotowała. Była czysta i elegancka  Nosiła jedwabne halki i pończochy. Na głowę zakładała kolorową chustkę z frędzlami. Trzymała się prosto i dumnie.  Tak chodzi moja siostra… To babcia nauczyła mnie szyć. Była dokładna i tego też wymagała od innych. Każda końcówka szwa musiała być zawiązana. Moje pierwsze szycie odbyło się na maszynie babci. To był Singer, miał piękny ścieg, ale tylko jeden, i nie było jak cofnąć do tyłu. Należało pomóc sobie przeciągając nitkę igiełką i zawiązując na podwójny supełek. Uwielbiałam patrzeć jak babcia tka. Najpierw zakładała osnowę, a potem cierpliwie prowadziła wątek czółenkiem. Następnie kilkakrotnie przyciskała do siebie taką wielką ramę, żeby ubić wątek. Niestety za mała byłam żeby się nauczyć, a i teraz nie mam o tym pojęcia, więc mój opis jest oczywiście dziecinny. Myślę, że po rodzinie ojca mam zdolności manualne. Umiem szyć, dziać na drutach i na szydełku oraz haftować. Kiedyś, gdy w sklepach były pustki, wykorzystywałam z pasją swoje zdolności, żeby mieć ładne ubrania i różne ozdoby domu. Kiedyś było więcej czasu i siły, a i obyczaje inne. Kobiety wykonywały dużo więcej domowych prac niż teraz. Niewiele było gotowych rzeczy. Wszystko trzeba było robić ręcznie. Pranie, zamiatanie, gotowanie, uprawianie ogródka, robienie przetworów na zimę, szycie, dzianie, wyszywanie… Kobiety miały pełne ręce roboty.

Moi przodkowie po mieczu byli też uzdolnieni muzycznie. Wszyscy umieli śpiewać, a niektórzy też grali. Pod spodem zespół, w którym grał brat mojej babci, zdaje się, że Tadeusz mu było. Nie miałam okazji go poznać osobiście. Wyjechał gdzieś daleko i znam go tylko ze słyszenia. Tak naprawdę to wszyscy gdzieś powyjeżdżali do różnych miast. Do Warszawy, do Torunia, do Gliwic, do Toronto… Rozjechała się rodzina po świecie i więzy się rozluźniły. Tadeusz siedzi czwarty od lewej.

12 zespół

Znalazłam jeszcze jedno zdjęcie muzykującej kuzynki. To Sabina – bratanica mojej babci. Na zdjęciu po prawej rodzina chyba udała się do fotografa w celu uwiecznienia i dobrze, bo takie zdjęcie jest wspaniałą pamiątką przeszłych czasów. Dzieci było czworo. wszystkie zdolne i zaradne. Wujek Ludwik, najstarszy z nich nie tylko grał na instrumentach, ale też je tworzył. Kiedyś dostałam od niego bandżolę i trochę mnie uczył grać, ale za krótko i za daleko był, i nauczyłam się tylko „Szumi dokoła las”. Pamiętam jak bardzo bolały palce od cienkich, podwójnych, metalowych strun. Nie zabrałam tej bandżoli, nie przypilnowałam i zaginęła. Szkoda, bo byłaby wspaniałą pamiątką.

sabina20 rodzina Franciszka Bielawskiego

Wujek Gieniek – najmłodszy z chłopców był oryginalny pod każdym względem. Bardzo lubił moją mamę i chętnie do nas eugeniuszzachodził. Potem wyjechał i miałam z nim już słaby kontakt. Jednak byłam u niego w Toruniu i wtedy mogłam doświadczyć wspaniałej gościnności i jego i cioci Ali. Wujek nakładał na ramiona akordeon i grał wzmacniając dźwięk przez radio. Śpiewał do tego pełnym głosem i widać było, ze sprawia mu to przyjemność.

43 Alicja (zona Gienka)Ciocia Ala (z lewej) wspaniale gotowała i prowadziła dom. Do tego też była oryginalnej urody. Te kiedyśniejsze kobiety miały niezwykły urok. Były piękne tą naturalną pięknością swojej młodości. Bez makijażu, w samodzielnie szytych sukniach. Stare, wypozowane zdjęcia, z grą światła i cienia, mają specjalny klimat. Uwielbiam patrzeć na te odległe w czasie twarze i zachwycać się ich pięknem.

Ciocia Jasia (niżej, z prawej), moja chrzestna matka. Zawsze o mnie dbała, zajmowała się mną. Pamiętam, że nawet chodziłam z nią na randki. To u niej słuchałam Czerwonych Gitar i Szczepanika. To ona dawała mi w prezencie książki – moje największe skarby. Imponowała mi jeżdżąc na skuterze i modnie się ubierając. Nie jestem pewna czy mi się to śniło czy było naprawdę, ale jedno z moich pierwszych doświadczeń krawieckich związane było z jej parasolką. Przyszła sobie do mojej mamy na kawę, a może na herbatę czy coś innego, nie wiem. Rozmawiały w każdym razie sobie, a ja w tym czasie robiłam swoją robotę. – Ładną ma sukienkę moja lalka ?- Zapytałam dumnie. – Jakaś znajoma mi ta sukienka… – Zastanowiła się ciocia. Znajoma, bo uszyłam ją z ciocinej parasolki zostawionej przy drzwiach. Nie wiem czy mi się 37 ciocia Jasia Bielawskaoberwało. Siostra mego ojca była dla mnie zawsze najbliższa. – To moja najulubieńsza ciocia – mówiłam. Pamiętam dużo pięknego, razem spędzonego czasu. W domu, w polu, nad jeziorem. Na jej dzieciach uczyłam się bycia matką. Przewijałam dziewczyny, karmiłam, chodziłam z nimi na spacery. Dzięki temu, gdy miałam już swoje dzieci, nie byłam całkiem zielona. Ciocię podziwiałam odkąd pamiętam, za jej charyzmę, za pracowitość, za życzliwość dla ludzi. Wychowała czworo dzieci pracując zawodowo. Robota musiała palić się jej w rękach. Pamiętam jak biegła z pracy do przedszkola, z przedszkola do domu, w domu do kuchni i robiła wszystko naraz. Doglądanie dzieci, sprzątanie, gotowanie, ciągły pospiech, żeby zdążyć. Przy tym wszystkim pamiętała o innych. Jej świetna kuchnia i gościnność były szeroko znane w rodzinie.

No, no, niezły powrót, wzięło mnie na wspomnienia, bo zrozumiałam jak ważne są nasze korzenie. Miałam taki moment w życiu kiedy się oddaliłam zajmując innymi rzeczami. Od jakiegoś czasu wracam, ale na powierzchnię zaczęło to wychodzić teraz. Rodzina… Ktoś powiedział, że najlepiej się z nią na zdjęciu wychodzi… Na zdjęciu pewnie też, ale w życiu jest równie potrzebna. Żebyśmy wiedzieli skąd pochodzimy, żebyśmy mieli wsparcie naszych przodków, żebyśmy czuli, że istniejemy od zawsze.

 

 

 

01.04.2015
Jeżeli lubisz mój blog, obserwuj profil na Facebooku.

do góry
Komentarze
comments powered by Disqus