Rowy
Dziwna nazwa, fajne miejsce. Jestem tu z mężem od kilku dni. Jechaliśmy z Ełku 7 godzin. Trochę długo jak na taką odległość, ale cóż, mazurskie piękne drogi wymuszały wolną jazdę i podziwianie widoków. Jestem zdecydowanym przeciwnikiem wycinania drzew przy mazurskich drogach, to nie one są przyczyną wypadków, ale bezmyślnie śpieszący się ludzie, którzy nie doceniają ich uroku. No dobrze, jechaliśmy sobie nad morze z nadzieją zażywania kąpieli słonecznych, a tu deszcz i wiatr i pochmurno raczej.
Wybrałam cudny pensjonat i nie pomyliłam się w swoim czuciu co do niego. Przywitali nas sympatyczni gospodarze Ula i Jacek Szczyglak. Wszystko było jak na zdjęciach, a nawet lepiej. Był dość zimny dzień, ale w końcu czerwiec i sezon grzewczy raczej się skończył, a tu niespodzianka, w naszym pokoju ciepłe grzejniki. Jakie to było miłe, od razu wiedzieliśmy, że natrafiliśmy na wyjątkowych ludzi. Utwierdzają nas w tym każdego dnia. O pensjonacie jednak napiszę trochę później jak zrobimy zdjęcia, a tymczasem można zajrzeć na ich oficjalną stronkę tutaj. Pierwszego dnia morze wyglądało tak, jak na zdjęciu pod spodem. Trzeba było naprawdę ciepło się ubrać, ale się cieszyliśmy.
Pogoda nam jednak dopisuje, każdego dnia jest coraz cieplej. Dzisiaj moja skóra musiała odpocząć od słońca, zostałam w pokoju, żeby pobyć sama i coś napisać. Leszek tymczasem ruszył na wycieczkę, on jest z tych co się ruszać muszą i nigdy nie mają dość słońca. Ja sobie powspominam ostatnie dni. Pogoda sprawiła, że morze każdego dnia i o każdej porze było inne. Przywitało nas wiatrem i sporymi spienionymi falami. Polar, kurtka, kaptur na głowie były absolutnie niezbędne. Jako, ze się do tego przygotowaliśmy mogliśmy spokojnie sobie spacerować, podziwiać i oddychać, oddychać cudnym powietrzem morskim.
Następnego dnia wiatr był chłodny, ale słonko przygrzewać zaczęło, więc deczko rozebrać się można było. No i codziennie jest coraz cieplej. Wczoraj polary już nie były potrzebne i opalanie ruszyło pełną parą. Mój bardzo bliski naturze mąż na plażę nudystów mnie zawiódł i nawet udało mu się mnie do negliżu całkowitego namówić. Cud po prostu. Myślę, że mu się udało tylko dlatego, że ludzi mało jeszcze było, plaża odległa dość i gołasy za parawanami poskrywane. Jednak co raz któryś do morza gołą wycieczkę uskuteczniał i oswajać się zaczęłam. Niesamowite wrażenie wywołała we mnie pewna para. Patrzę sobie na bezmiar wody i piasku, na błękitne niebo z lekkimi, pierzastymi chmurkami, czuję promienie słońca i powiewy wiatru na nagiej skórze i przyjemnie jest, że ho ho. Wtem z daleka, brzegiem plaży idzie kobieta z mężczyzną za rękę. Pięknie to wyglądało. Oboje w słusznym już wieku, opaleni na czekoladkę i nadzy jak ich pan Bóg stworzył. Szli sobie tak naturalnie i niewinnie niby Adam z Ewą w raju.
Myśli mnie zaczęły nachodzić różne w związku z tym i zastanawiać się zaczęłam, co bardziej naturalne jest, czy ubieranie się w te elastyczne, wbijające się w ciało parzące plażowe ciuchy, czy spacerowanie nago i swobodnie. Skąd w nas tyle pruderii jest, że tak bardzo się wstydzimy? Och, to chyba oddzielny temat, który już mi się pomału krystalizuje… Tymczasem codziennie chodzimy sobie, opalamy się i cieszymy nicnierobieniem. Od początku zajadamy się rybkami „U Juliusza”najlepszymi jakie jedliśmy. Tak dobry ten dorsz, że istnieje niebezpieczeństwo niepoznania żadnego innego rodzaju obiadu. Przez chwile myślimy sobie, że może zajdziemy tu czy tam, a potem i tak do Juliusza. Krótka poobiednia sjesta, zwiedzanie i znów morze i zachód słońca piękny i zdrowy… I zawsze inny.