Tak piszę sobie i się dzielę… – NY #6
19, 20 września, schyłek lata… Nawet nie myślałam o tym, bo właśnie na te dwa dni czekałam, żeby sie spotkać z Kingą i poznać osobiście Małgosię, Kingi koleżankę ze szkoły i naszą koleżankę z forum NK. Przyjechały rano w sobotę, błądząc deczko po NY. ale trafiły. Małgosię od pierwszego spojrzenia odebrałam pozytywnie. Same dobre odczucia. Wszystkie znamy Jozefa ;) To było widać i słychać i Gosia też to potwierdziła. Cieszę sie z tej nowej? starej? znajomości. W międzyczasie gadałyśmy aż milo, a w głównym programie miałyśmy niezłe latanie. W sobotę zaliczyliśmy wiele nowojorskich atrakcji. Tomek był naszym przewodnikiem pieszczotliwie przez Małgosię kierownikiem zwanym.
Chodzenie po Manhattanie samo w sobie juz jest atrakcja. Te budynki jeden obok drugiego. Szklane obok kamiennych. I te lustrzane, w których odbijają sie inne budowle niesamowite wzory na frontach tworząc.
Nowoczesna prostota, czasem z odrobiną ekstrawagancji obok koronkowych kamiennych ozdób…. Nowoczesność i historia żyjące w symbiozie oczywistej jakby. Wielkie kute bramy, hole i sklepy z ogromnymi kryształowymi żyrandolami. Drzewa w parkach i na dachach. Kwiaty na klombach i w donicach. Szemrzące fontanny mieniące się kryształem wody. Ławeczki małe i duże, drewniane i metalowe, rożnych form i kształtów. Bogactwo struktury i architektury ogromne. Bogactwo strojów i ludzi również nie do opisania. Cóż za różnorodność otaczająca zewsząd.
Kolorowe ubrania, kolorowe twarze i kakofonia dźwięków złożonych z muzyki instrumentów, głosów ludzkich i hałasu miasta. Nic, tylko otworzyć oczy, otworzyć uszy, wzmocnić nogi i iść i chłonąć to i podziwiać i dziwić się całym tym ogromem rzeczy rożnych. I tak robiąc i wymieniając się ochami i achami szliśmy podziwiając wszystko dokoła przez Brooklyn Bridge, długi, monumentalny most ze wspaniałymi kamiennymi łukami, pod którymi przechodziliśmy pasażem wydzielonym dla pieszych i rowerzystów robiąc zdjęcia raz po raz i spoglądając w prawo, gdzie się pysznił Manhattan Bridge, czyli most manhattański, równie imponujący, aczkolwiek chyba mniejszy deczko i urody nieco pośledniejszej. Potem obeszliśmy kółkiem część Manhattanu, nad ocean podążając i spacerując wzdłuż promenady, piękne statki podziwiając i świeżość powietrza, niespotykaną w innych miejscach, chłonąc.
Przez World Financial Center do World Trade Center przeszliśmy, gdzie znowu wszyscy brak wież bliźniaczych odnotowaliśmy wzrokiem ich jakby szukając. Następnie przez Broadway z powrotem ruszyliśmy rozglądając się, co w którym teatrze grają. Zajrzeliśmy tez na Wall Street, ale przy sławnym byczku taki tłum stal, że z portretów z nim zrezygnowaliśmy.
Zwieńczeniem naszej wycieczki miał być wjazd na 86 piętro Empire State Building. Chcieliśmy być tam o zmierzchu, żeby ten piękny moment zamiany dnia w noc uchwycić. Jednak wielka kolejka nas zaskoczyła i noc również. Gdy w końcu po długim staniu i ruszaniu, po prześwietleniu bagaży, przejściu przez bramkę i jeździe w dwóch windach, stanęliśmy na tarasie widokowym, noc się iskrzyła milionami świateł, które tłum wielki przysłaniał i które tylko przez kute kraty zobaczyć się dało. Wiec przepychaliśmy się ostrożnie, cierpliwie wyczekując aż kolejni ludzie ciekawość zaspokoją i miejsce przy barierce ustąpią. Zdecydowanie bardziej podobało mi się na Rockefeller Plaza, gdzie luźniej było i widoku nie przesłaniały żadne metalowe kraty. Niemniej obeszliśmy całą platformę dookoła, łuny wielkiego miasta podziwiając. Budynki są oświetlone rzęsiście tanim ponoć prądem z tutejszej elektrowni jądrowej. Okna wiec były rozświetlone, latarni tysiące zapalone i neony wszystkie kolorami błyskały tworząc gąszcz zachwycający. Wielkie lustrzane wieże wyglądały jak przejrzyste widma z innego świata, tak się w nich wszystko odbijało stwarzając pozory przeźroczystości prawie.
Gdy juz zjechaliśmy z tego dachu NY. poszliśmy dalej noc wielkiego miasta podziwiać, a NY nie śpi, NY żyje i w dzień i w nocy tłumami na ulicach i w restauracjach to potwierdzając. Idąc tak wśród świateł i kolorowego tłumu doszliśmy do migotliwości Times Square, a potem pod ziemię, żeby pod tym miastem szybko do domu się przemieścić.
Ach zapomniałam dodać, ze w dzień zahaczyliśmy też o chińską dzielnicę, gdzie tłum i stragany na ulicy były dużą przeszkodą w zwiedzaniu i pogubieniem się wycieczki groziło, wiec byliśmy tam krótko zaledwie wąchnąwszy tego klimatu lecz nie zachwycając się zbytnio. No i na obiedzie w restauracji francuskiej gościliśmy, gdzie kelner, młody murzyn, dziwnie i nieprofesjonalnie nas obsługiwał i gdzie sporą kasę zostawiliśmy pożywiając się stekami, rybami i drinkami zapijając… Wróciliśmy do domu dość późno i dzięki rozmowom pełnym wrażeń noc sobie znacznie skróciliśmy.