W restauracji Ir.#4
Po tak długiej wycieczce głód nas dopadł, wiec rozejrzałyśmy się za restauracją. Oryginalna była. Klimacik sprzed 100 lat. Wszystko dobrze wysłużone, obsługa kiepska i brudno. Polski Sanepid by ich zjadł. Ludziom to jednak nie przeszkadzało, bo tłok był i ogólne zadowolenie. Zamówiłyśmy sobie zupki; ja z porów, a Justa z owoców morza. Usiadłyśmy w takim zakamarku, w którym śmierdziało starociem. Na ścianach stare fotografie, obok zasmolony kominek, bardzo stare stoły i siedziska. Poczułam się tak, jakbyśmy się cofnęły w czasie. Humor biesiadnikom dopisywał i widać było, ze spotykają się tu razem często i świetnie się ze sobą w tym miejscu czują.
Kelnerka w gumowych rękawiczkach oblanych zupką postawiła przed nami uwalane miseczki z rzeczonymi zupkami oraz ciepły chlebek i słone masełko. Jedzonko smakowało wyśmienicie, bo było pyszne po prostu. Wczułyśmy się w to miejsce niezwykłe zapamiętując na zawsze tę chwilę.
Na zdjęciu siedzę sobie przed restauracją. Z zewnątrz wygląda jakby malutka była, ale w środku jest naprawdę imponującym zbiorowiskiem wielu zakamarków. W środku niestety za ciemno było na zdjęcia.