Strona główna»W życiu

Wieczny szum i cisza

Hałas ulicy w wielkim mieście, warczące motory w górach, motorówki na jeziorach, krzyki i głośne radia na plaży… Trzeba naprawdę się postarać żeby usłyszeć ciszę. Wchodzę do domu mojej ciotki i co? Zanim jeszcze zdążyliśmy się rozgościć już włączyli telewizor. Odczuwam to jako silną konkurencję do rozmowy, nie chce mi się przekrzykiwać telewizora. Jestem w domu, gotuję w ciszy, skupiam się na tym co robię, czaruję sobie w garnku. Ktoś włącza radio, koniec ciszy. No dobrze, ładnie grają, przez chwilę, bo potem ryk reklam, złe wiadomości, kłótnie polityków i muzyka, która niekoniecznie mi się podoba. Czy muszę tego słuchać, żeby natrafić na jakiś dobry numer? A może trzeba radio włączać i wyłączać co parę minut?

Wieczorem, szyby niebieskie od telewizorów… Co ja mówię, przecież w niektórych oknach od rana świecą wielkie, wiszące na ścianach telewizory. Od lat obserwuję dziwny zwyczaj zakłócania ciszy. Czy dziwię się? Trochę tak. O co chodzi? O to żeby nie rozmawiać? O to, żeby nie słyszeć? W tym całym szumie przecież, w gruncie rzeczy, mieści się wielkie zakłócanie samego siebie. Zamiast pomyśleć, porozmawiać ogląda się telewizję, żyje życiem serialowych bohaterów.

Żeby nie było, że ja tak sobie chcę w ciszy żyć i słuchać tylko odgłosów natury. Nic podobnego. Oprócz natury lubię też muzykę, rozmowy, dobre filmy, koncerty. W tym wszystkim chodzi mi o równowagę i o kulturę. O szacunek dla drugiego człowieka.

Kiedyś, pojechałam z dziećmi pod namiot. Rozbiliśmy się w ośrodku wypoczynkowym obok innego namiotu. W tym namiocie obok mieszkało kilku nastoletnich chłopców. Pływali sobie w dzień żaglówką, a wieczorami pięknie grali na bębenkach przy małym ognisku. Cudnie nam było. Wtem przyszedł piątek i zaczęło się dziać. Od południa zjeżdżały samochody i z wielkim hałasem zaczęli  na całym placu rządzić się weekendowi wczasowicze. Do wieczora nasze dwa namioty były obstawione innymi dookoła. Niektóre tak blisko, że można by się o linki potknąć.  Siedziałam sobie i obserwowałam jak wyciągali skrzynki z jedzeniem i alkoholem. Pod kołami i nogami wzbijały się tumany kurzu, towarzystwo wrzeszczało ile wlezie, a z każdego samochodu dochodziły dźwięki różnych stacji radiowych, tudzież płyt z discopolo. Rwetes, rumor, jazgot i nie wiem jak jeszcze to mogłabym nazwać. Czułam się jak niewidzialna, bo nie tylko od nikogo przybyłego dzień dobry nie usłyszałam, ale zachowywali się tak, jakby nas w ogóle nie było.

Noc… No cóż, czy muszę to opisywać, przecież jasne jest jak słońce, ze spać się nie dało, bo oprócz wcześniej wspomnianych wrzasków doszły jeszcze pijackie śpiewy i chodzenie tak blisko naszego namiotu, że mieliśmy wrażenie jakby nam po głowach chodzili. Rano, pobojowisko i zmęczenie nie tylko mi kazało uciekać, ale nawet młodzież żeglarska pakować się zaczęła, bo kto by chciał tu być jeszcze choć chwilę? Chłopaki przenieśli się na dziczyznę, gdzieś do lasu, a ja na weekend wróciłam z dziećmi do domu.  Ot, takie mi się doświadczenie przypomniało dziś, nie wiedzieć czemu, bo tamte lato już do historii odeszło, a najbliższe jeszcze nie przyszło, a ja tu sobie siedzę przy komputerze i mam swoją ciszę i dobrze mi jest.

13.03.2014
Jeżeli lubisz mój blog, obserwuj profil na Facebooku.

do góry
Komentarze
comments powered by Disqus