Wyjałowione życie
Kilka dni temu zobaczyłam na FB artykuł pt „Niebezpieczne rzeczy w twoim domu” Zaczęłam czytać i nie skończyłam, gdy się zorientowałam o co chodzi. Według autora należałoby wszystko zmieniać, dezynfekować, bo na wszystkim są śmiercionośne bakterie.
Przypomniało mi to telewizyjne reklamy zachwalające środki czyszczące i dezynfekujące. Sedes pod lupą i wielkie paskudne stwory, które trzeba poskromić najlepszym środkiem. Nigdy nie oglądam tego świństwa do końca, ale niestety czasami coś na oczy się rzuci. Tendencja z grubsza biorąc jest taka, że powinniśmy dążyć do idealnej czystości. Najlepiej zupełnie wszystko wyjałowić.
Tylko co wtedy się stanie? Ano proste, wtedy stracimy odporność i byle co będzie mogło nas zabić. Będąc młodą i niedoświadczoną matką kupiłam sobie książkę o pielęgnacji noworodka. Zaczęłam się do tego stosować. Pranie, prasowanie, wyparzanie. Czystość idealna, warunki jedzeniowe antyseptyczne, a dziecko ma straszne pleśniawki. Lekarka przepisywała nystatynę i kazała zdzierać biały nalot do krwi, a ja głupia to robiłam. Na szczęście w pewnym momencie pomyślałam sobie, że mam dość tego wyjaławiania smoczków i butelek i dałam spokój i wtedy pleśniawki dały spokój mojemu dziecku. Drugi syn urodził się za pięć lat i miał więcej szczęścia. Żadnego wyparzania, żadnego prasowania pieluch i żadnych pleśniawek.
Nadmierna higiena wbrew pozorom i temu co się nam wmawia, to więcej szkody niż pożytku. Na przykład powoduje niedobory witaminy B12. Jest to bowiem typowa witamina brudu, bo wytwarzają ją bakterie. Człowiek ją pozyskiwał przez tysiące lat jedząc zabrudzoną żywność i pijąc wodę ze studni. Jakieś 15 lat temu witaminę B12 przepisywała mi moja lekarka na wzmocnienie przy bólach kręgosłupa. Stosowano ją zwłaszcza osobom starszym u których niedobory są zawsze. Ale co się okazało? Człowiek po takiej kuracji 3 lata nie pokazywał się u lekarza. Strata kasy… Przestano przepisywać witaminę B12, ale za to zaczęto szafować antybiotykami, które wyjawiają organizm i osłabiają system odpornościowy. Gdy poprosiłam mojego nowego lekarza o te witaminę, nie chciał o tym słyszeć i przepisał mi jakiś preparat, który zawierał w składzie co prawda B12, ale oprócz tego wiele różnych świństw i ulotkę, w której opisano tyle strasznych skutków ubocznych, że nie wzięłam tych zastrzyków. Za duże ryzyko było.
Więc wyjaławiają ludzi ze wszystkich stron i sprawiają, że tracą odporność. Osoba po kuracji antybiotykowej , z wyjałowionym organizmem będzie chorować częściej i więcej płacić za wizyty i za leki. Nie dajmy się zwariować. Antybiotyk co prawda czasami jest niezbędny, ale w sytuacji naprawdę ciężkiej, a nie na przeziębienia. Czysto też musi być, ale bez przesady. Trzeba sprzątać, żeby było ładnie, wygodnie i zdrowo, ale nie jałowo. Bakterie muszą być, a nasz organizm ma sobie dawać z nimi radę sam, on naprawdę to potrafi, tylko dajmy mu szansę.
Gdy byłam małą dziewczynką jeździłam w wakacje do babci na wieś. Babcia wyrywała z ziemi marchewki opłukiwała przy studni i dawała mi do jedzenia bez obierania. W sadzie delektowałam się owocami prosto z drzewa lub z ziemi. Wodę piłam ze studni, mleko od krowy. Kromkę chleba z cukrem i ze śmietaną brałam w brudne ręce. Biegałam boso po burzy. Jadłam jagody i poziomki prosto z krzaka w lesie. Byłam zdrowa, wolna i szczęśliwa. Jak obserwuję dzisiejsze dzieci i przewrażliwienie ich rodziców i te ich wszystkie lęki, to mi szkoda i jednych i drugich. I tak sobie myślę, że świat zwariował tak daleko odchodząc od natury. Dużą w tym zasługę mają media i nachalne reklamy. A tak naprawdę to chodzi o kasę. Te wszystkie środki chemiczne nieźle drenują kieszenie.