Być sobą
„Jednym z większych wyzwań w życiu jest bycie sobą w świecie, który próbuje sprawić byś był jak reszta.” – Taki tekst znalazłam w chwili, gdy myślałam nad tym artykułem. Pisałam niedawno, że kobiety są wciągane w machinę „robienia się”. Żeby uchodzić za zadbaną muszą sporo zdziałać w kwestii swojego wyglądu. Bycie zadbaną jest dobre, ale cóż tak naprawdę znaczy?
Kobieta zadbana to taka, która o siebie dba. Na czym to dbanie może polegać? To zależy od każdej kobiety indywidualnie. Dla jednej będzie to regularne uczęszczanie do kosmetyczki i fryzjera, ubieranie się zgodnie z trendami najnowszej mody, codzienny makijaż, depilacja i tym podobne zabiegi. Dla innej pilnowanie żeby się nie zestarzeć i korzystanie z zabiegów medycyny estetycznej. Jeszcze inna będzie z kolei dbać o aktywność fizyczną, albo o dietę. Inna zadba o swój rozwój, Ciekawe czy są kobiety, które mają czas i środki, żeby robić to wszystko?
A kobieta, która nie maluje włosów, nie depiluje się, nie kupuje drogich ciuchów, czy jest zadbana? W świetle obowiązujących trendów raczej nie. No, ale może jest przynajmniej sobą?
Kiedyś byłam na warsztatach, gdzie trzeba było odpowiedzieć na pytanie: Kim jesteś? Żadna kobieta nie odpowiedziała, że jest sobą. -Jestem matką, żoną, córką – to były najczęstsze odpowiedzi. Niektóre mówiły: Jestem nauczycielką, fryzjerką, dentystką…
Odgrywamy wiele ról w życiu i to tak dobrze, że identyfikujemy się z nimi. A może tak odpuścić? Powiedzieć sobie: Odgrywam wiele ról, ale nie jestem żadną z nich. Mam ciało, ale nie jestem swoim ciałem. Mam uczucia, ale nie jestem swoimi uczuciami. Mam umysł, ale nie jestem swoim umysłem. Kim wobec tego jestem? Co jest pod warstwami, w które się ubieram? Kim jestem w istocie, na najgłębszym poziomie? Kto obserwuje moje myśli i emocje? Kto chce lub nie chce robić to czy tamto?
„Być pięknym oznacza być sobą. Nie musisz być akceptowany przez innych. Musisz zaakceptować siebie. Kiedy urodzisz się kwiatem lotosu, bądź pięknym kwiatem lotosu, nie próbuj być kwiatem magnolii. Jeśli pragniesz akceptacji i uznania i spróbujesz zmienić siebie, aby pasować do tego, kim chcą inni, będziesz cierpieć całe życie. Prawdziwe szczęście i prawdziwa moc polegają na zrozumieniu samego siebie, zaakceptowaniu siebie, zaufaniu do siebie.” (Thich Nhat Hanh)
Świat chciałby, żebyśmy się nie różnili. Ustanawia wzory, daje przepisy i zasady, zmusza do przystosowywania się do obowiązujących trendów. Najgorszym naśladownictwem jest moda, która sprawia, że rzeczywiście, ci, którzy jej hołdują upodabniają się do siebie. Jest moda na konkretne ubrania, na makijaż, na fryzury, na budowę i wystrój wnętrz. Fakt, że w modzie są różne style…. Dobre i to.
Co więcej, myślę, że najgorszym trendem jest zrównywanie tego, czego się zrównać nie da, czyli ludzi. Takie chociażby równouprawnienie jest dobre dopóki dotyczy równości wobec prawa i dostępu do dóbr. Natomiast, gdy słyszę takie hasła, że kobiety i mężczyźni są równi to się nadziwić nie mogę, bo odkąd zaczęłam postrzegać świat widziałam różnice nie tylko w wyglądzie. Domyślam się więc, że to jakieś uogólnienie. Kobiety na skutek wielowiekowych działań patriarchatu, tak bardzo chcą się „wyzwolić”, że przesadzają i przestają być sobą. Tak naprawdę to nawet kobieta kobiecie nie jest równa, ani mężczyzna mężczyźnie nie jest równy. A tu taki trend, że kobiety uważają, że mogą robić to co mężczyźni, a mężczyźni kobiecieją. Nie wiem czy jest takie słowo, ale widzę takie coś.
Może jestem już stara i mam stare spojrzenie, bo chociaż teraz gloryfikuje się młodość, nie chcę za wszelką cenę wyglądać młodo. Chcę wyglądać tak jak wyglądam, akceptuję to, że mam zmarszczki i zwisy… No, zwisy może nie do końca, ale buźki bym nie podniosła chirurgicznie nawet gdyby mnie było na to stać. Nie chcę już malować włosów i wiem to na pewno, bo już miałam takie jakie mi teraz rosną, gdy mi kochana rodzinna fryzjerka pięknie je umalowała na blond. Było ładnie, bo zrobiła to profesjonalnie. Dość szybko się jednak przekonałam, że nie lubię tych blond włosów chociaż jestem przecież naturalną blondynką. Ale te są jakieś sztuczne, inne w dotyku, muszę używać odżywki, żeby dobrze wyglądały, a ja nie lubię chemii. Poczułam więc, że żeby być w zgodzie ze sobą nie mogę mieć malowanych włosów. Teraz podcinam je sama co miesiąc, żeby ściąć te, które są sztuczne.
Pytania mi się nasuwają: Czy jesteśmy sobą, gdy jesteśmy tacy jacy jesteśmy? Czy raczej jesteśmy sobą, gdy się wystylizujemy tak jakbyśmy chcieli wyglądać? Czyli się poprawimy. Czy poprawianie urody jest akceptacją siebie, czy wręcz przeciwnie?
Z jednej strony każdy mówi: Ja chcę być sobą, a z drugiej nikt siebie nie akceptuje takim jakim jest. Dlaczego?
Ano dlatego, że ktoś wymyśla jacy powinniśmy być, ktoś ustanawia wzorzec ładności i każdy chce pasować do wyimaginowanego wzorca, a nie do siebie. Każdy chce być „ładniejszy” niż jest. No, ale wygląd to powierzchowność, czyli to, co na wierzchu, a jak jest z naszym wnętrzem? Czy mamy swoje poglądy? Czy wiemy kim jesteśmy, do czego dążymy, czego pragniemy? Czy wiemy kim jesteśmy w swojej istocie? I czy w naszym środku też chcemy wyglądać ładniej? Oto jest pytanie o sens życia…