Ochy i achy. 11 wspomnienie irlandzkie.
O drzewo potężne
wznoszące ramiona
ty widzisz boga
w niebieskim bezkresie
on tobie bliski
sprzed wieków znajomy
wciąż razem patrzycie
na dzieła człowiecze Czytaj więcej »
O drzewo potężne
wznoszące ramiona
ty widzisz boga
w niebieskim bezkresie
on tobie bliski
sprzed wieków znajomy
wciąż razem patrzycie
na dzieła człowiecze Czytaj więcej »
Z Sokratesem zaprzyjaźniłam się chodząc codziennie do Ogrodu Botanicznego. Wiele tam jest pięknych i tajemniczych ścieżek. Z początku błąkałam się to tu, to tam wszystko podziwiając, aż w pewnej chwili patrzę, a tam coś białego prześwituje… Podchodzę bliżej, a to filozof znany stoi sobie. Przywitałam się z szacunkiem, wielkim ludziom należnym, i polubiłam go od pierwszego wejrzenia. Myślę, że z wzajemnością, bo natchnieniem mi był podczas mojego pisania i na ławeczce obok niego najlepiej mi było. Większość irlandzkich tekstów tu właśnie powstało. Czytaj więcej »
Dzisiaj cofnęłam się w czasie do 25 lipca 2009 r. Tekst znalazłam dość długi, ale zdjęć żadnych. Nie wiem czemu, ale pewnie zbyt ciemno było. W związku z tym zdjęcia w tekście są z innej wycieczki.
W sobotę pojechaliśmy na ten wyczekiwany rytuał pogański. Ja, Justyna, Karolina i Krzyś. Zapakowaliśmy sprzęt biwakowy i jedzenie. Ruszyliśmy na spotkanie z przygodą. Czytaj więcej »
Różo – siostro moja,
drżąca na wietrze o płatki stracone.
Tak pięknie rozkwitłaś w purpury kolorze,
chwilą się cieszysz, gdy piękna być możesz.
Twoja dojrzałość, cudowna, rozkwitła,
kruchą urodą na wietrze szaleje.
Zapach posyłasz, barwą zachęcasz,
pieszczotę słońca i wiatru przyjmujesz,
choć od niej zginiesz… Czytaj więcej »
13 lipca byłyśmy na wycieczce całodziennej. Najpierw zatrzymałyśmy się w miasteczku Donegall. Pochodziłyśmy po ulicach podziwiając piękną zabudowę i wspaniałe wystawy sklepów. Potem poszłyśmy zwiedzać Donegall Castle. Zamek był częściowo zrujnowany, a częściowo w dobrym stanie. Wszystko z kamieni. Dookoła był kamienny mur z takąż basztą, przez którą weszłyśmy na dziedziniec. Dostałyśmy zafoliowaną kartkę z informacjami o tym zamku i obeszłyśmy wszystko tak, jakby z przewodnikiem. Imponująca była sala główna z pięknym stołem i rzeźbionymi krzesłami. Czytaj więcej »
20 lipca, poniedziałek. Jedziemy w góry Wickow – miasto Glendalough. Pogoda cudna, droga piękna. Najpierw posiłek na trawie nad jeziorem, potem droga pod górę wzdłuż wodospadu do jego źródła. Tam i z powrotem jakieś 6 godzin. Wędrowałyśmy zachwycając się i zdjęcia robiąc. Były też w tej drodze rzeczy niezwykłe. Gdy szłyśmy już jakiś czas drogą lekko pod górę… Jezioro z lewej strony długie, z prawej góry z łupków cudnie złoto błyszczących stworzone. Doszłyśmy do miejsca pięknego, gdzie krajobraz się rozszerzał w kotlinę niezwykłą. Spojrzałam z tęsknotą na to miejsce i zatrzymać się zapragnęłam. Chcę tu usiąść – rzekłam i spojrzałam na kamień, który wzrok mój przyciągnął. Siądźmy – zgodziła się Justyna. Czytaj więcej »
11 lipca wstałyśmy dość późno, bo obie jakoś długo zasnąć nie mogłyśmy. Patrzymy, a za oknem pogoda się popsuła jeszcze bardziej, ale co to dla nas, zjadłyśmy pyszne śniadanie. Justa zrobiła quesadille. Pociągnęłyśmy po karcie anielskiej i w drogę. Cały dzień jeździłyśmy samochodem w górach i podziwiałyśmy widoki. Pod jedną górę podjechałyśmy i wyszłyśmy w strugach deszczu przyjrzeć się jej z bliska. Stanęłyśmy oko w oko z potęgą wielką i piękną. W życiu nie widziałam tak dziwnych gór. Czytaj więcej »
Po tak długiej wycieczce głód nas dopadł, wiec rozejrzałyśmy się za restauracją. Oryginalna była. Klimacik sprzed 100 lat. Wszystko dobrze wysłużone, obsługa kiepska i brudno. Polski Sanepid by ich zjadł. Ludziom to jednak nie przeszkadzało, bo tłok był i ogólne zadowolenie. Zamówiłyśmy sobie zupki; ja z porów, a Justa z owoców morza. Usiadłyśmy w takim zakamarku, w którym śmierdziało starociem. Czytaj więcej »
10 lipca
Wcześnie rano wstałam czując się cudownie wyspana i pełna energii. Delektowałam się słońcem i śpiewem ptaków w ogrodzie.
Po śniadaniu pojechałyśmy niedaleko, nad ocean. Ot, taki pierwszy rekonesans. Chodziłyśmy boso po plaży… Czytaj więcej »
9. lipca, godzina 3:40 pobudka, o 4:30 wyjazd autokarem do Warszawy. O 12:25 samolotem do Dublina. Byłam otwarta na nowe, ale jednocześnie niezbyt pewna siebie. Ostatnio latałam samolotem w 1979 roku, nie jestem więc obeznana z tego typu podróżami. Na lotnisku poznałam Ewę, sympatyczną piegowatą 33-letnią dziewczynę. Obie leciałyśmy do Dublina pierwszy raz i będąc lekko zagubione cieszyłyśmy się ze znajomości, bo to zawsze raźniej. Na nią miał czekać chłopak, na mnie przyjaciółka. Rozmowa umiliła nam czekanie na samolot. Może Ewa to kiedyś przeczyta… Pozdrawiam cię Ewo gdziekolwiek jesteś. Czytaj więcej »
19 pięknych dni w Irlandii z moją przyjaciółką Justyną minęło bardzo szybko, ale nie zagubiły się we wspomnieniach, ciągle we mnie istnieją. Może bez szczegółów, bez trudnych nazw, bez chronologii odzywają się często wzbudzając ciepłe uczucia. Teraz, po czterech latach wracam do tamtych dni i zdarzeń. Mam chęć na konkretniejsze wspomnienia i na uporządkowanie zdjęć. Przyjdzie mi to łatwo, bo dzięki swojej potrzebie pisania przywiozłam z tej podróży dziennik o jakże wymownym tytule: „Z Krainy Deszczowców”. Kto był lub mieszka w Irlandii wie o co chodzi. Justynko, piszę też dla ciebie, żeby ci jeszcze raz podziękować za te piękne wakacje. Myślę, że z przyjemnością i z ciekawością przeczytasz to, co wtedy pisałam pomiędzy naszymi wyprawami i siedząc na pewnej ławeczce w botanicznym ogrodzie. Będzie to cykl artykułów bogato okraszony zdjęciami i garść bardzo subiektywnych wrażeń.