Ochy i achy. 11 wspomnienie irlandzkie.
O drzewo potężne
wznoszące ramiona
ty widzisz boga
w niebieskim bezkresie
on tobie bliski
sprzed wieków znajomy
wciąż razem patrzycie
na dzieła człowiecze
Gdy tych kolorów zielonych purpurę widzę
gdy żółć fioletem się mieni a rudość z brązem siłuje
gdzie spojrzą oczy tam podziw zostawią
a słowa piękno natury wysławią…
Tak się zastanawiam jak długo można nieskładne słowa składać, gdy ochy i achy się cisną, a wrażenia na siebie nakładają. Niebo się właśnie zasnuło szarością i chłodny wiatr zaczął powiewać. Zapoznałam się na tyle z tutejszym klimatem, że już niczemu się nie dziwię. Nad ziemią chmury godne pióra Mickiewicza. Niebo w odcieniach niebieskości różnej, od lazuru pięknego po granat głęboki, a na nim cicho obłoki swój taniec czynią. Krągłe, białe i szare delikatnie podświetlone żółcią. Takiej feerii barw nigdy wcześniej nie widziałam. Siedzę sobie na mojej ławeczce, Sokrates zerka na mnie z prawej strony, z tyłu strumień rwący hałasuje, a ja głowę zadzieram i oczu oderwać nie mogę od niebieskiego spektaklu. Wszystko się zmienia błyskawicznie i szarość znów błękit zastępuje. Myślę, że deszcz tu nikogo nie smuci, bo chociaż jest codziennym gościem, to jednak wpada tylko na czas jakiś i zmyka zaraz, oddając miejsce słońcu piekącemu. Dlatego ta wyspa jest zielona i kurzu nie ma prawie.
W kraju tym zahartować się można z pewnością. Nagłe i ciągłe zmiany pogody powodują chyba te wiatry szalejące. Bywa tak, że się kompletnie zaciągnie, że zimno, że trzęsie, że zakładam kurtkę z kapturem na bluzę z kapturem, a Irlandczycy rozebrani dalej chodzą. Dzieciaki w samych pampersach i tak patrząc na nich myślę, że zmiennocieplni chyba są.
Idę sobie ulicą i główka mi na bok się wykręca co by ichnie domy oglądać. Przeważnie jednopiętrowe są, z cegły czerwonej zazwyczaj i te drzwi niezwykłe, zielone, czerwone, granatowe, żółte, z metalowymi numerami i kołatkami. Tu w Dublinie ogrody są głównie metalowymi płotami ogrodzone, ale najbardziej charakterystyczne są parkany kamienne, które nie tylko ogrody od ulicy oddzielają, ale i nawet pole od pola.
Wygląda to cudnie po prostu, a najbardziej jak się z góry patrzy na tę zieloność kamiennymi murkami podzieloną. Czasami są to bardzo stare mury z łupków poukładanych przemyślnie bez żadnej spoiny i aż dziw bierze, że to się kupy trzyma. Ten kraj jest głównie kamienno – zielony i to piękne jest. Irlandczycy zaś różowi przeważnie są na twarzach i rudzi we włosach. Uśmiechają się i pozdrawiają nawet nieznajomych. Tak się do tych uśmiechów i pozdrowień przyzwyczaiłam, że chciałam to na grunt polski przenieść po powrocie. Idę więc sobie ełcką dróżką i uśmiecham się do mijających mnie osób – dzień dobry – pięknie mówię i zdziwione reakcje obserwuję. Zamiast uśmiechy i pozdrowienia odwzajemniać patrzą na mnie przeważnie jak na głupią jakąś. Widać myślenie intensywne na twarzach niektórych – co jest grane, czy znam tę kobietę, skąd znam, kto to??? Niektórzy z zafrasowania aż się zatrzymują i za głowę łapią. No jakoś u nas tradycji widzenia nieznajomych nie ma. Idą ludzie, idą, mijają się obojętnie i tak jakby ich wcale nie było. Może w górach na szlaku, może w lesie na ścieżce – dzień dobry – mniej dziwi, ale na ulicy… Nie wypada…