Strona główna»Gdzieś tam

Deszczowa wycieczka – Ir. #5

11 lipca wstałyśmy dość późno, bo obie jakoś długo zasnąć nie mogłyśmy. Patrzymy, a za oknem pogoda się popsuła jeszcze bardziej, ale co to dla nas, zjadłyśmy pyszne śniadanie. Justa zrobiła quesadille. Pociągnęłyśmy po karcie anielskiej i w drogę. Cały dzień jeździłyśmy samochodem w górach i podziwiałyśmy widoki. Pod jedną górę podjechałyśmy i wyszłyśmy w strugach deszczu przyjrzeć się jej z bliska. Stanęłyśmy oko w oko z potęgą wielką i piękną. W życiu nie widziałam tak dziwnych gór.

Jeździłyśmy po przyjaznych irlandzkich drogach w całkowitym poczuciu bezpieczeństwa. Justa mówi, że tu nie ma tylu wypadków co w Polsce. Ludzie jeżdżą nie wyprzedzając się, nie krzycząc, nie trąbiąc i nie pokazując wiadomego palca. Stanęłyśmy na drodze żeby spojrzeć na mapę. To było przed rondem. Przestraszyłam się trochę i mówię: „Justyna, zjedźmy gdzieś na bok, bo droga wąska, kierowcy będą się wściekać”. „No coś ty” – ona na to. No i przekonałam się jak to jest. Pierwszy samochód, który musiał nas minąć przejechał pomału obok nas, za chwilę się cofnął. Wiadomo, czego się spodziewałam jak się z nami zrównali i zaczęli odkręcać okno. No i wbrew moim oczekiwaniom zobaczyłam dwóch uśmiechających się do nas mężczyzn pytających w czym mogą nam pomóc. Justyna zapytała o drogę, oni pięknie wytłumaczyli, a ja naprawdę poczułam, że nie jestem w Polsce. Na moje ochy i achy Justyna rozbrajająco rzekła, że to jest jeden z powodów dla których tu mieszka.

DSC01645

Dojechałyśmy do zatoki gdzie ludzie w wielki wiatr i deszcz uprawiali taki sport na desce ze spadochronem. Wyszłyśmy przyjrzeć się temu z bliska. Parasolkę Justy wiatr  połamał od razu. Więc ona z gołą głową, ja w dwóch kapturach, idziemy po mokrym morskim piachu z pół kilometra żeby dojść do wody. Moczymy się całe, spodnie szargamy do kolan, ale jesteśmy szczęśliwe. Długo się śmiejemy na cały głos z siebie, z sytuacji i z tego że ten deszcz, ten wiatr i zimno nie są dla nas ani przeszkodą, ani problemem.

DSC01654

Jedziemy dalej, widzimy piękną wieżę zdaje się, że kościelną. Wychodzimy, żeby przyjrzeć się lepiej. Wchodzimy na stary cmentarz, obchodzimy kościół dookoła przyglądając się nagrobkom. Znów czujemy dawne czasy… Kościół jest dziwny. Nie widzimy żadnych krzyży. Decydujemy się wejść do środka. Justa się cofa, ja też. Od tego wnętrza bije coś niedobrego. Czujemy się nieswojo, ale jednak ciekawość zwycięża i po chwili zaglądamy ostrożnie jeszcze raz. Ponuro, dziwnie… Zamiast ołtarza jakieś dziwne malunki kwiatów, niczego znajomego, a klimat straszny tak, że po plecach ciary idą. nie odważyłyśmy się wejść dalej i odeszłyśmy z ulgą i dziwnym uczuciem, że tam jest lub było coś złego. To było w Drumeliffe.

DSC01685 DSC01675

Byłyśmy tez nad wodospadem, cudnym i starym jak świat. Przynajmniej tak to wyglądało. Wodospad spływał kaskadą czystej, przejrzystej wody jak welon górski po zboczu czarno zielonym w jeziorko sprzed wieków o czerni przepastnej. Dalej małymi kaskadami tworząc małą rzeczkę. Z lewej strony wodospadu były wiodące w górę schody pozwalające przyjrzeć się z bliska temu cudowi natury.. Poszłyśmy tymi schodami…DSC01593

Wracając poznałyśmy chłopaka, który był żołnierzem, a teraz jest Dominikaninem. Myślę, że bardzo się zagubił… Nie wiem dlaczego wtedy tak o nim pomyślałam, nie pamiętam co mówił, ale został we wspomnieniu tego dnia.

Wróciłyśmy do domu mokre, wywiane i zadowolone, że nie przesiedziałyśmy dnia w domu. Potem był długi i piękny wspólny wieczór.

24.01.2014
Jeżeli lubisz mój blog, obserwuj profil na Facebooku.

do góry
Komentarze
comments powered by Disqus