Strona główna»W pracowni

Koszykowanie

Koszykowanie… Chyba nie ma takiego słowa… To może plecenie? Czasami tak mówiłam, że plotę. – Co plotę? Ktoś może pomyśleć, że głupoty. No, głupoty czasami też, ale tak naprawdę to wyplatam. Któregoś zimowego dnia zapatrzyłam się na stojący na murku łazienkowym koszyk i od tego zapatrzenia zrodziła się we mnie nowa pasja.

Właśnie się przeprowadziliśmy do nowego domu pustawego deczko, dużo więc rzeczy w torbach stało, a wspomniany koszyczek to fajny pojemniczek… Kiedyś kupiłam go na rynku i zdziwiłam się jak kobietka powiedziała, że on z papieru jest, bo wyglądał jak z wikliny. Pomyślałam sobie, że przydałoby się więcej takich koszyczków. Zimowe wieczory długie są… Może nauczyłabym się…

Obejrzałam filmik na You Tube i wzięłam się do dzieła. Zawsze byłam zdolna manualnie, mam to od urodzenia, uczę się takich rzeczy w mig. Popatrzę, poczytam i umiem, a co najważniejsze chcę, a jak wiadomo, dla chcącego nic trudnego. Już szydełkowałam, działam na drutach, wyszywałam, szyłam, malowałam, dekupażowałam… To co, koszyka nie wyplotę? Największą frajdę miałam z pierwszego, chociaż najbardziej nieudaczny był. Wcięcie mu się zrobiło w talii, więc przewiązałam go sznurkiem i mimo, ze już teraz lepiej mi idzie i trudniejsze wyplatanie uprawiam, ten pierwszy koszyk nadal mi się podoba.

Potem już oderwać się od tego koszykowania nie mogłam. Często siadałam przy kominku i  potrafiłam dotąd pleść, aż skończyłam. Medytacja to była i satysfakcja, a to w końcu piękna para. Zima była cudna więc i plony zimowe obfite. Dom koszykami nasyciłam i jeszcze dla innych koszyki robiłam.

A teraz chwalę się swoimi pracami.

Żeby nie było, że same niebieskie, chociaż przyznam, ze na początku tak mi się dobrze na niebiesko malowało… Może dlatego, ze nieba mi brakowało w te pochmurne lutowe dni. Popełniłam chyba z pięć niebieskich koszyczków. Dwa sobie poszły na prezenty. Ten pod spodem bardzo lubię, może dlatego, ze jego zakończenie było dużym wyzwaniem. Koncentracja przy wykonywaniu tego podwójnego warkocza była kompletna.

A ten na dole zrobiłam mimochodem z resztek, bez planu, ot tak sobie plotłam…

A potem był ten najtrudniejszy, bo nowe wzory i tak duży obwód, ze musiałam go robić na stojaco, wiec fizycznie wyczerpujący był.

A z tego jestem dumna po prostu, bo największy jest i kilka dni nad nim pracowałam.

A w tle syn – z niego też jestem dumna. strony internetowe robi i długo po nocach pracuje. A jak koszykowałam w wielkim zapale zapominając o bożym świecie przychodził o północy i pytał – mamo, czy wiesz, która godzina? – Nie wiem – odpowiadałam. I tak to jest mieć pasję.

 

 

16.07.2019
Jeżeli lubisz mój blog, obserwuj profil na Facebooku.

do góry
Komentarze
comments powered by Disqus