Pierwszy Vedic Art na Zielonym Wzgórzu
13 września 2016
Jestem pełna dobrych myśli. Wstał piękny, letni dzień, chociaż już wrzesień. Tegoroczne lato przyzwyczaiło mnie do deszczu i zimna. Miałam nadzieję na rekompensatę słońca we wrześniu i nie zawiodłam się. El umieszcza na FB zdjęcia dzisiejszego świtu. Zamglone, tajemnicze bezkresne widoki Zielonego Wzgórza. Ja czuję, że muszę przelać myśli.
Zakładam kapelusz z wielkim, pomarańczowym rondem… Dominika… To ona go nosiła ostatnio. Czuję, że jej Duch tu jest, że jakaś jej cząstka tu została. Białe ślady farby na trawie w zagajniku… Stoję i patrzę ze wzruszeniem. Była tu jeszcze wczoraj i malowała… To było jej ulubione miejsce.
Wygasłe ognisko… Tak niedawno żarzyło się czerwonym blaskiem i oświetlało nasze twarze. Rozmowy w przyjacielskiej atmosferze wciąż dźwięczą. I ten śpiew, niezwykły, taki z serca do serca, mocny, wibrujący wewnętrzną emocją w ciemności nocy. Brzmiał dźwięcznie i przejmująco, do szpiku kości. Śpiew cudnej istoty. Przy niej odważyliśmy się tylko na ciche murmurando w tle, bo jak śpiewa Dominika, to chce się tylko słuchać i podążać za tęskną melodią. Mało, wciąż za mało. Jestem nienasycona i proszę o więcej. Śpiewa po polsku, czesku, chorwacku… Ma talent do trafiania swoim głosem prosto w serce, a to jest bezcenne.
Pomyślałam, że znamy się od zawsze, a nie od kilku tygodni, gdy wysłała do mnie zapytanie o vedicowy kurs. Nie miałam w tym roku warsztatowych planów. Postanowiłam odpuścić z wielu względów. A tu raptem pytania czy będę robić warsztaty we wrześniu. Telefony od kilku kobiet i list od Dominiki.
Na Zielonym Wzgórzu dopiero się urządzamy, nie ma wody ani łazienki i w ogóle nie ma żadnych luksusów, oprócz przestrzeni, świeżego powietrza i małego Świerkowego Domku, który śpiewa skrzekliwie przy każdym kroku. Na górce dwa wygodne materace, ale bez łóżek… Niedokończona stodółka… Czy mogą tu być warsztaty?
Nie zastanawiałam się długo, bo skoro ktoś do mnie trafia, to z jakiegoś powodu. Panie telefonujące nie zrozumiały co to jest brak wody i pytały, czy przy każdym pokoju jest łazienka. – Tak to jest w Starej Szkole – moim ulubionym, luksusowym pensjonacie, ale ja w tym roku nie rezerwowałam tam miejsc. Za to Dominika chciała przyjechać TU. Chciała zobaczyć moje Zielone Wzgórze. Ona zrozumiała, co to jest brak wody i podjęła wyzwanie, żeby spełnić swoje marzenie o Vedic Art. Właśnie tu i właśnie ze mną – nauczycielką nierekomendowaną. Zgodziłam się bez namysłu i dostałam wiatru w żagle.
– Ile osób moglibyśmy przyjąć do małego domku? – Najwyżej trzy – odpowiedział El. – To może zaproszę Honoratkę z Kasią – pomyślałam. – One sprawiły, ze przeżyłam z nimi piękny czas w Starej Szkole na pierwszym stopniu, może chcą przyjechać na drugi? Czułam, że to muszą być znajome dziewczyny. Honoratka nie mogła. Kasia przyjechała.
Moja przyjaciółka Kasia… Piękna, kobieca, wrażliwa, delikatna. Właśnie od Kasi zaczęła się moja ścieżka lomisiowa. To ona, zagubionej w depresji kobiecie okazała dużo serca i pomocy. To na nią trafiłam, gdy szukałam nie wiem czego. Okazała mi zainteresowanie i bezinteresowną pomoc. Od wielu lat towarzyszy mi wzbogacając moje życie o swoje wyjątkowe wartości. Jest nas zatem trzy…
A El? Przecież kiedyś bardzo chciał i umiał malować, a poza tym, tak ciężko pracuje, mógłby odpocząć. – Wziąłbyś udział w warsztatach? – zapytałam. – Zawiesił się na chwilę. Chyba myślał, że jak zwykle będzie pomocą techniczną. – Chciałabyś, żebym wziął udział w warsztatach? – upewnił się. – Tak, chciałabym, żebyś odprężył się, przeżywając coś innego. – Dobrze – odparł, jednak niezbyt pewnie. Jest nas zatem czworo i wystarczy.
El dojeżdżał. Nocował w naszym mieszkaniu. Rano przyjeżdżał z zakupami i zapasem wody. Angażował się bardziej niż myślałam, że to możliwe. Patrzyłam z miłością i podziwem jak maluje.
Wieczorem, po ognisku wyjeżdżał, a my zostawałyśmy same. Rozmowy, masaże… Wspólny czas trzech kobiet w różnym wieku. Było magicznie.
El włączył jazz, moje myśli plączą się. Kakafonia dźwięków rozprasza. Zamiast krzyknąć żeby wyłączył badam swoje emocje. Czekam… Reklamy… Och, to jest już paskudna energia. Na szczęście wyłączył. Kilka głębokich oddechów i znów wczuwam się w nasz czas, który minął, ale jednocześnie trwa.
Czuję pustkę i smutek, bo obie dziewczyny są już daleko, w swoich miejscach. Zostawiły tu dobrą energię, a zabrały cząstkę nas i naszego miejsca.
Rano dostałam sms-a od innej pięknej kobiety z mego życia – od Kudłatki, zwanej dalej Elą Esemesową, bo z konsekwencją niebywałą, od długiego już czasu śle mi poranne motywacyjne krótkie teksty. Dziś napisała: „Przestań się martwić, zacznij się cieszyć…” Tak, potrzebowałam tego tekstu, bo jak tylko El zszedł z górki to oznajmił – strasznie gorąco było spać pod tymi grubymi kołdrami. No i zmartwiłam się, że dziewczynom było za gorąco. Zrobiłam mu kawę z miodem i uświadomiłam sobie, że zapomniałam zapodać dziewczynom miód. Potem poszedł oglądać świt na pole, na nasz punkt widokowy i zmartwiłam się, że Kasia z Dominiką nie zobaczyły naszych świtów pełnych tajemniczości i mgieł. Przesłałam im tekst Eli i swoje „zmartwienia”.
Dominika odpisała tak:
„Danusiu kochana! Ela Esemesowa ma rację. Nie martw się o kołdrę, bo nigdzie nie spało mi się tak dobrze jak na Zielonym Wzgórzu, a kiedy było mi ciepło, to po prostu się odkrywałam. Nie martw się o miód, bo dałaś nam tyle pyszności podanych z taką czułością, że był to najlepszy miód na serce jaki mogłyśmy dostać. Nie martw się o wschody, bo powitania słońca z tobą były jeszcze piękniejsze.
Danusiu, ciesz się, bo dzięki Wam przeżyłam wakacje życia. Chwile, które dają mi coś czego nawet nie potrafię nazwać. Ciesz się, bo dałaś mi tyle energii i dobra, że odmieniłaś moje życie.”
Nie mogłam czytać na głos, bo rozbeczałam się jak bóbr i zamiast jej odpisać piszę sobie w swoim zeszycie na dworze, w słońcu i w pomarańczowym kapeluszu i widzę kątem oka, ze El zrobił mi zdjęcie. Poprosiłam go o to i stwierdził, ze tło jest marne. – Nie szkodzi – odparłam, bo w końcu chodzi o złapanie chwili w kadr. To ważna dla mnie chwila. Uświadamiam sobie jak wielki zwrot energetyczny dostałam i bynajmniej nie chodzi tu o pieniądze, bo gdybym miała przeprowadzić te warsztaty bez pieniędzy, zrobiłabym to bez zastanowienia, z przyjemnością i wdzięcznością dla Wszechświata, że postawił na mojej drodze dwie tak prawdziwie piękne kobiety.
Wrażenia z tego naszego wspólnego bycia zostaną w nas na zawsze. Banał? Może i tak, ale prawdziwy. Ha!
Poranki.
Zawsze rano piję szklankę gorącej wody z cytryną, potem ćwiczę. El nie lubi ani wody, ani ćwiczeń, więc robię mu kawę i ćwiczę sama, albo i nie, bo mnie zaraz wciąga w przyziemne sprawy i nie mam na ćwiczenia przestrzeni, a tu dar. Wszystkie trzy mamy takie same poranne obyczaje. Piłyśmy więc tę wodę i ćwiczyłyśmy. Szkoda, że nie miałam jakiejś kucharki, co by nam w tym czasie śniadanie zrobiła.
Niezły miałam dylemat czy sobie poradzę. Czy pogodzę prowadzenie warsztatów z przygotowywaniem posiłków i ze sprzątaniem. Udało się. Gdy uczestnicy szli malować ja oddawałam się przyjemności zmywania naczyń na świeżym powietrzu w dwóch miskach. Leszek zamiatał, a dziewczyny też dbały o czystość.
Był jeszcze inny cud. Po zimnym i mokrym sierpniu wrzesień przywitał nas letnią pogodą, która trwa. Pierwszy raz nie było na moim vedicu ani jednego deszczowego dnia. Cuda się zdarzają i zdarzyło się ich tyle, że gdybym chciała je wszystkie opisać to by chyba książka mogła powstać. Tylko zastanawiam się, czy pisać dalej, bo mnie już ręka od pisania boli, a i czytelnik być może się znużył. – Przerwa! – usłyszałam – już południe, jedziemy popływać – zawołał El. No to idę.