W Lipowym Domu
Dojechaliśmy bez problemu. Dziwne, bo to w końcu zadupie jest i szutrową drogą jechać było trzeba przez pola i lasy. Zazwyczaj zaliczamy jakieś błądzenie, a w Lipowym Domu znaleźliśmy się tak jakoś łatwo… Uściski z dawno niewidzianą nauczycielką. Wzruszenie. Nasz pokój… O! Jak tu siermiężnie… To była moja pierwsza myśl. Podłoga ułożona z ręcznie robionych cegieł, dwa zbite z desek łóżka, stare nierówne tynki, pozbijane kanty. Pod nogami tkane z gałganków chodniczki. Na ścianach piękne obrazy.
Jest klimat. Niezwykły, bo jakże prosty. Odezwało się we mnie wspomnienie…
Dom mojej babci w Wojsławach. Wejście bezpośrednio do kuchni po kamiennym schodku. Podobne tynki, a na nich malowany wałkiem szlaczek. W rogu duży piec służący do gotowania i ogrzewania jednocześnie. Siadałam sobie na przypiecku i czułam się błogo, ciepło i bezpiecznie. W domu były tylko niezbędne sprzęty, tak jak tu. Chociaż nie, nie do końca, bo u mojej babci były piękne drewniane szafy, a tu mamy do dyspozycji półki zbite z bardzo zwykłych desek. Okazały się zresztą wygodnym rozwiązaniem. Jak porozkładaliśmy wszystkie nasze rzeczy, mieliśmy do nich bezpośredni wgląd.
W naszym pokoju w Lipowym Domu była łazienka, a to luksus jest, bo u mojej babci chodziłam za potrzebą na dwór. Widzę otwarty prysznic, zamykany sedes, półkę drewnianą na ścianie, a zamiast tradycyjnych cokołów przy ceglanej podłodze ułożone otoczaki.
Zwiedzamy dalej. A! Zapomniałam napisać, że domy są dwa, a trzeci w budowie. Więc my dostaliśmy zakwaterowanie w pierwszym domu, w tym, w którym odbywały się nasze zajęcia. Trzeba było tylko wyjść z pokoju na dwór i wejść w drzwi obok, po schodach na górkę, gdzie na poddaszu była nasza „świątynia” do masażu. Pod spodem złapałam w obiektyw Leszka w drzwiach naszej sypialni. Wspaniale było wstać z łóżka i od razu wyjść na powietrze.
W drugim domu na górce były pokoje z bawialnią.
Na dole kuchnia i wielki salon, piękne miejsce wspólne. Z salonu wychodziliśmy na wielki taras z widokiem na jezioro. To była nasza jadalnia. Przy połączonych stołach różnej maści, siadaliśmy na różnych krzesłach i ławach. Dla wygody stały tam też dwa fotele, ale to dla tych co wygody szukają i w spokoju popatrzeć sobie chcą na te widoki cudne. Można tak usiąść i patrzeć i o czasie zapomnieć. Chociaż to czasowe zapomnienie towarzyszyło nam ciągle, bo takie jest to miejsce i takie są lomisiowe warsztaty.
Wdarło mi się też rozczarowanie w uczucia, bo nie było mi dane poznać bohaterki tego miejsca – Agnieszki, o której czytałam kiedyś ciekawy artykuł w jakiejś gazecie. Przed wyjazdem chciałam sobie przypomnieć ten tekst, ale niestety nie tylko go nie znalazłam, ale nawet nie wiem, gdzie go czytałam. Agnieszka wyjechała i dom był pod opieką jej męża i pięknej młodej pary, oraz pani Iwonki reprezentującej kuchnię.
Och! Salon i kuchnia zasługują na oddzielne opowiadanie. Może jutro, bo dzisiaj jestem pierwszy dzień w domu i okres adaptacyjny przejść muszę. Po warsztatach zawsze jest dla mnie trudno. Na szczęście nie muszę iść do pracy, więc mogę się trochę ze sobą popieścić.
Pod spodem lipowe miejsca w zbliżeniu:
W komentarzach możesz napisać o swoim pierwszym wrażeniu z pobytu w Lipowym Domu. Ucieszy mnie nawet malutkie uzupełnienie…