Brakuje mi Sfinksa za oknem…
Nazywał się Kuki, miał szarą sierść i mądre oczy. Był kotem nieśmiałym i ostrożnym, ale za to bardzo ciekawskim. Prawie za każdym razem jak wchodziłam do pokoju widziałam go jak siedział niczym Sfinks po drugiej stronie balkonowych drzwi i przyglądał się nam przez szybę. Czuliśmy, że jesteśmy obserwowani i w jakiś sposób lubiani przez niego. W końcu, gdyby nas nie lubił, to nie przychodziłby tak często. Z początku myślałam, że na nasz balkon przyciąga go cień moich ziół i pomidorów, ale w ostatnim roku, mój balkon był tak samo pusty jak sąsiadów, a kot i tak upodobał sobie naszą słomiankę przy drzwiach. Czasami siedział na balustradzie balkonu. Patrzyłam wtedy na niego z niepokojem i podziwem. Zastanawiałam się czy ma świadomość wysokości trzech pięter. Myślałam też, że koty mają niebywałą równowagę i zawsze spadają na cztery łapy… Gdy drzwi naszego balkonu były otwarte kot wchodził ostrożnie do mieszkania i rozglądał się ciekawie. Raz, czy dwa zawędrował sobie nawet po schodach na pięterko do sypialni. I tak w ciągu kilku lat znajomości zwiedził całe mieszkanie i stał się naszym kotem, chociaż tak naprawdę był kotem sąsiadów i tylko przychodził z częstymi wizytami. Leszkowi dawał się pogłaskać, ale generalnie był płochliwy.
Cieszyliśmy się z tego „naszego” kota bardzo. To takie wygodne mieć kota sąsiadów – nie ma się żadnych obowiązków, za to ma się same przyjemności.
Rozwiązanie idealne. Dlaczego? Ano dlatego, że lubimy koty, ale nigdy nie mogliśmy się zdecydować na przysposobienie. Kiedyś chciałam ukraść kota, który mnie wybrał, a było to tak:
Wczasowaliśmy się nad jeziorem, ale ja miałam zapalenie pęcherza i tylko polegiwałam na leżaczku przykryta kocykiem, bo pogoda nie była zbyt letnia tego lata. Pogryzałam właśnie pestki słonecznika, podziwiałam zachmurzone niebo, gdy raptem coś mi wskoczyło bezpardonowo na brzuch. Wystraszyłam się wyrwana z kontemplacji, krzyknęłam i zdziwiłam, bo oto na moim brzuchu umościła się kotka wielkiej urody łaciatej. Leży i mruczy, mruczy i grzeje, i z tym jej murmurandem i ciepłem błogość mnie ogarnęła większa jeszcze. Leżała na mnie długo i cudnie. Przychodziła codziennie i okazała się moim uzdrowicielem, bo pęcherz każdego dnia miał się lepiej. Nie wiem czyja ta kotka była, chyba ze wsi sobie przyszła do mnie. Pomyślałam – ukradnę, no bo jak mogę wrócić do domu i kotkę stracić. Jednak rozsądek mi wrócił przy wyjeździe i wolnej kotki w bloku nie zamknęłam.
Miałam też jakiś czas Szczepana – kocur piękny, dostojny arystokrata rasy rosyjskiej i sierści niebieskawej. Szczepan jest kotem naszych przyjaciół i poznaliśmy się przy okazji wzajemnych wizyt. Któregoś lata jednak gościliśmy go przez tydzień. Nie mógł zostać sam w domu, wiec zaprosiliśmy go do nas. Kot przybył z całym dobytkiem i z instrukcją obsługi.
Wymyśliliśmy, że będzie na dole mieszkał, ale on był innego zdania. Najpierw siedział na półpiętrze i na drzwi wyjściowe tęsknym wzrokiem patrzył. Potem sam sobie miejsce wybrał na górce w pokoju Kamila. Uznał widocznie, że z młodym mieszkać mu będzie najlepiej. W dzień mało go widać było, bo przysypiał albo po cichu się przemieszczał. za to w nocy buszował sobie i budził nas nie przyzwyczajonych do kocich harców. Bardzo też masaże lubił podglądać, bo dwa razy sam sobie z hałasem drzwi do gabinetu otworzył. Drzwi, których w czasie masażu nikt nigdy nie waży się otwierać, ale Szczepan, no to co innego, on tego niepisanego prawa nie znał. Swoim wtargnięciem wybił z relaksu nie tylko klientkę, ale i mnie. Mnie może nawet bardziej trochę, tym bardziej, ze wracał z uporem maniaka. Powyżej Szczepan na wybranym przez siebie posłaniu – pufa wypełniona styropianowymi kulkami i koc wełniany. Szczepan cudny jest niesłychanie i ma tak aksamitne futro, że można głaskać i głaskać. Poza tym tak jak wszystkie koty uzdrowicielem jest i tam gdzie trzeba swoje ciężkie ciało kładzie. Wiem co piszę, bo doświadczyłam osobiście i ulgę czułam oczywiście.
Wiele lat wcześniej moja koleżanka ze szkolnej ławki znalazła dwa kotki w śmietniku. Przygarnęła, wyleczyła, odkarmiła i ze mną podzielić się chciała, ale wtedy jeszcze na kotka w domu stanowczo gotowa nie byłam, zresztą kotek na mnie chyba też nie.
Skoro już tak cofam się w czasie z tą kocią opowieścią, to wspomnieć muszę moją białą kotkę. Słabo ją pamiętam i z opowiadań raczej, ale ta akurat absolutnie moja była. Duża, piękna, bielusieńka. Kochałam ją tak bardzo, że wszystko dla nie robiłam mając lat z pięć chyba, a może sześć, nie pamiętam. Któregoś pięknego dnia, gdy na chwilę sama w domu z Mruczką zostałam wpadłam na pomysł wspólnego zadbania o urodę. W tym celu słynny krem nivea wykorzystałam. Najpierw wysmarowałam własną buźkę na grubo, a potem kotkę. Całe opakowanie prawie na nią poszło, tylko jakoś wchłonąć się nie chciało, więc w gazety ją zawinęłam i właśnie wpychałam za piec żeby wyschła, gdy sąsiadka weszła sprawdzić czy wszystko w porządku ze mną. Krótki moment dekoncentracji i Mruczka zjeżona, z dzikim popłochem, prosto pod nogami starszej pani, w otwarte drzwi dała susa, prawie o zawał ją przyprawiając. Zdechła niedługo przez szczura ugryziona, ale głowy nie dam czy ten krem, z którego wytrwale się wylizywała, nie osłabił jej i dlatego nie dała rady z gryzoniem.. Tak więc jakby pośrednio, ale trochę ją mam na sumieniu.
Wracając do Kukiego, który przyczynkiem jest do całego mojego wywodu. Niedawno wiosenna burza była, z ulewą, grzmotami i chyba swój udział miała w tym, że go straciliśmy. Po burzy właściciele kota szukali. Przyszli, mając nadzieję, że gdzieś się u nas zapodział. Wołali, szukali, a kot jak kamień w wodę – zniknął. Och, jak bardzo bym chciała, żeby on się u nas schował i wyszedł na wołanie swego pana… Niestety, ktoś go widział na dole na bruku zakrwawionego. Jak to się stało domyślać się tylko mogę. Pewnie jak zwykle na barierkę skoczył, a że była mokra i pewnie grzmotnęło lub błysło, coś mu się nie udało tym razem. No i nie tylko właściciele kota, ale i ja płakałam, bo przecież i mój tak jakby też on trochę był. Teraz, gdy wchodzę do pokoju widzę pustą słomiankę i nikt nie patrzy zza szyby, to mnie smutek nachodzi i brak czuję. Brakuje mi Sfinksa za oknem…