Strona główna»W życiu

Doskonała kobieta niedoskonała

Głupi tytuł? Nie, to tylko tak wygląda na pierwszy rzut oka. Jest przemyślany i dotyczy życia, którego doświadczam. Tak, tak, dziś będzie o mnie. Mam 57 lat, to dużo i mało jednocześnie. Przeżyłam kawał życia i w wielu dziedzinach dążyłam do doskonałości.

Doskonała uczennica pierwszej klasy. Warkocze z białymi kokardami, biała bluzeczka, czarny fartuszek z plisowaną falbanką – tak wygląda grzeczna dziewczynka. Taka byłam.

Na zdjęciu trzymam za rękę moją przyjaciółkę Bogusię, której już nie ma na tym świecie. Ja mam warkocze, ona krótkie włosy. Obie byłyśmy doskonałe.

Gdy byłam małą dziewczynką nauczyłam się perfekcyjnie sprzątać,  gotować, prać, krochmalić, prasować, robić zakupy. Działam na drutach, dziergałam na szydełku, haftowałam i szyłam. Nie, nie będę opisywać perypetii mojego życia, ale powiem, że dążenie do doskonałości i chęć robienia wszystkiego w domu i w pracy skończyło się w jakiś czas po tym, jak zaczęłam chorować, bo któż to jest w stanie wytrzymać takie obciążenie. Moje ciało w każdym razie pierwsze się zbuntowało. Potem poszła sobie psychika, o energii jeszcze wtedy nie miałam bladego pojęcia, ale słabiutka się zrobiła. Czułam, że chcę zasnąć i się nie obudzić… Miałam wtedy 35 lat…

Potem zaczęłam się odradzać, trochę jak feniks z popiołów i odrodziłam się inna, ale dopiero niedawno postanowiłam być niedoskonała i to pod każdym względem. Długo mi to zajęło. Jakieś 12 lat i nie było łatwo, bo jednak to, co nam wpojono w dzieciństwie i to co nam wpajają media potrafi być tak silne, że trwa nawet, gdy tego nie chcemy, nawet, gdy sobie z tego nie zdajemy sprawy.

Patrząc na kobiety widzę jakie chcą być doskonałe i jak chcą się podobać… Co prawda teraz nie poświęcają tyle czasu na sprzątanie i gotowanie, ale dały się wkręcić w coś innego. Chcą doskonale wyglądać, a doskonale to znaczy tak, żeby jak najbardziej upodobnić się do zapodawanych przez media wzorców. Gładka , śliczna, umalowana, wydepilowana, wiecznie młoda i szczupła. Niejedna babka myśli, że gdyby taka była to by była szczęśliwa. Czyżby?

Też tak miałam przez jakiś czas, aczkolwiek nigdy to nie było w takim nasileniu jakie obserwuję teraz u wielu kobiet. Wychodząc do miasta przebierałam się w wyjściowe ciuchy, robiłam lekki makijaż, pilnowałam żeby nie mieć odrostów i żeby mieć wydepilowane to i owo i tyle.

Obserwuję jednak duży przesadyzm w kwestii „robienia siebie”. To jest wielka machina, która wciąga nie tylko kobiety. Powstał cały przemysł kosmetyczno – estetyczny, czy jak go tam nazwać, i wyciąga od nas czas, pieniądze i naturalność. No właśnie ta naturalność – kontrowersyjna rzecz… To co naturalne jest odbierane jako nie dość dobre.

Dlaczego kobietom wmawia się, że nie są dość dobre, żeby być sobą i dlaczego one w to wierzą?

Przychodzi do mnie na masaż kobieta z makijażem na twarzy, a raczej z maską. Zmywam i oto ukazuje mi się piękna twarz. Tylko, że ona nie wie, że jest piękna , a bez makijażu poczuła się niekompletna i chyba nawet się nie odprężyła, bo potem mówi do mnie – I jak ja się teraz przemknę? Wow, zatkało mnie. Wiem, że jest wiele kobiet, które nie wyjdą na dwór bez makijażu, ale nie wiedziałam, że są kobiety, które nie pokazują się bez makijażu swemu partnerowi. Po prostu zawsze muszą mieć maskę. Celowo tak to nazywam, bo to jest maska, za którą się kryją. Czy to tylko moda, czy brak akceptacji siebie, czy niskie poczucie własnej wartości? Że też musimy wspierać się protezami: Dopinamy włosy, doklejamy rzęsy, malujemy twarz, przyklejamy paznokcie i dopiero wtedy czujemy się zadbane. Kto nas kobiety tego nauczył?

Gdy moje włosy stały się ciemniejsze i pojawiły się w nich srebrne nitki zaczęłam je malować. Nie chciałam zaakceptować zmiany. Wiele lat z lepszym lub gorszym efektem kładłam na nie farbę. Rok temu dopadło mnie coś dziwnego… Poczułam opór przed malowaniem włosów. Jakie uczucia temu towarzyszyły? Najpierw pomyślałam, że moje włosy nie są już w kolorze pszenicznego blondu. Pozwoliłam to sobie zobaczyć i postanowiłam to w sobie zaakceptować, całkiem świadomie. Docierały do mnie uwagi, bo  siwe odrosty świadczą o zaniedbaniu… Z początku czułam się niekomfortowo, ale tylko wtedy, gdy musiałam gdzieś iść. Trwało to jakiś czas i pomału wygasło.

W tym roku byłam zaproszona na dwa wesela. Pomyślałam, że na wesele to już chyba trzeba te włosy umalować. Wypadałoby, tak jak inne kobiety, pójść do kosmetyczki, do fryzjera i kupić piękną kreację. A ja? Ja poczułam, że nie chcę malować włosów, nie chcę iść do fryzjera i nie mam zamiaru iść do kosmetyczki. A poza tym, ile bym musiała wydać na to pieniędzy? Ile czasu zmarnować? Czy warto? – Nie warto – odpowiedziałam sama sobie. Umyłam włosy, zrobiłam lekki makijaż, ubrałam  sukienkę i poczułam się dobrze. Co więcej, spodobało mi się to, co zobaczyłam w lustrze i to mi wystarczyło. Podobać się samej sobie i być w zgodzie z tym co w środku, to jest to do czego dążę.

Postanowiłam być niedoskonała.

Mam takie swoje małe chcenia, które stają się rzeczywistością:  Kochać siebie taką, jaką jestem, zaakceptować proces starzenia się i bez kompleksów pokazywać prawdziwą twarz. Chcę się cieszyć jesienią życia i wykorzystać ten czas na rzeczy ważniejsze niż podążanie za pozorną doskonałością.  Nie zarzekam się, że już nigdy w życiu nie umaluję włosów, bo może coś się we mnie zmieni i zechcę to zrobić, ale póki co jestem jaka jestem. Nie mówię też, że ktoś, kto podąża za modą źle robi. Chcę tylko zachęcić kobiety do tego, żeby nie dały się wkręcać i żeby były sobą przynajmniej na co dzień, żeby polubiły swoje odbicie w lustrze i uśmiechały się do siebie.

Chyba odkryłam Amerykę, bo zobaczyłam, że w niedoskonałości jest doskonałość.

 

 

 

 

28.09.2018
Jeżeli lubisz mój blog, obserwuj profil na Facebooku.

do góry
Komentarze
comments powered by Disqus