Miasto kontrastów – NY #4
No i jestem w wielkim zadziwiającym mnie mieście. I piękne i brzydkie i czyste i brudne, a jednak imponujące. Zobaczyłam już sporo, bo mnie chłopaki po mieście obwożą i latamy zwiedzając co najważniejsze. Byliśmy na wysokim budynku Rockefeller Plaza, żeby panoramę podziwiać. Manhattan jest powalający. Wszystko monumentalne, aż mnie szyja rozbolała od patrzenia w górę. Chodziliśmy wiec po 5 ave. po Rockefeller Center, po Times Square gdzie neony i błyskające reklamy po oczach biją, a tłum wielki spaceruje cuda te podziwiając.
Byliśmy też w Central Parku, gdzie cuda niewidy można oglądać. A to Indianin w stroju etnicznym tańczy i śpiewa, a to zespół jazzowy gra, a solista nawet na dwóch trąbkach naraz. A to na rolkach tańczą. A jeden murzyn grał na puszkach, wiadrach i innych śmieciach tak super, ze ludzie jeden przez drugiego dolary mu wrzucali i tłumek niezły sie zebrał. Nic, tylko podziwiać. Widziałam też dom w którym mieszkał John Lennon. Piękny secesyjny budynek, jeden z najstarszych i najdroższych. A w tej bramie co go zabito stal portier jak paw.
Wczoraj byliśmy w ZOO. Ogromne, przez cały dzień nie daliśmy rady wszystkiego zobaczyć chociaż i kolejką specjalną jeździliśmy i dużo chodziliśmy i już mi nogi odpadały prawie.
Zwierzętom stworzono warunki zbliżone do naturalnych, więc zdawało mi sie, że i w Azji, i w Afryce byłam. No, Kongo mi sie najbardziej podobało, bo i odgłosy puszczy były. Okazało się, że z głośników, ale wrażenie jest. A goryle dały nam taki popis, że byliśmy zachwyceni. Wydaje się, że one są bardziej świadome, niż się ludziom wydaje. Potem Tomek chciał nam pokazać murzyńską dzielnicę, więc poszliśmy przez Bronx na autobus, żeby wrócić na Manhattan pociągiem. No i miałam wrażenia, bo sami murzyni tam byli, a w autobusie tylko my troje. Nigdy w życiu nie czułam się taka biała. Przyznam się, że strach mnie jakiś obleciał, chociaż oni na nas niby nie zwracali uwagi. W pociągu było luksusowo. Skórzane wygodne, mięciutkie fotele i widoki przez okno nie do pogardzenia, no i w końcu blade twarze z czarnymi przemieszane.
Potem przeszliśmy się po Grand Central – najstarszym i najbardziej reprezentacyjnym dworcu kolejowym na Manhattanie. Same marmury i kunsztowne secesyjne ozdoby. Perełka architektoniczna okolona drapaczami chmur ze szkła. Wygląda to osobliwie. Potem metro. Na Manhattanie jako takie, ale już inny świat. Generalnie w metrze wszystko się sypie i jest syf po prostu, szczególnie w murzyńskich i chińskich dzielnicach. Nigdy nie remontowane brudne ściany i obłażąca farba. Im głębiej się schodzi pod ziemię, a czasami parę pięter, tym goręcej. Pociągi są już nowsze, więc wyglądają możliwie, ale jest w nich tak zimno jak w chłodniach. Zastanawiam się po co tak marnotrawić energię i tak mrozić ludzi. W końcu jesteśmy żywe mięso i się w cieple nie zepsujemy. Chyba, ze Amerykanie mają inaczej.