Niebiańskie wspomnienie
Wczoraj w radiu usłyszałam, że najbezpieczniejszym środkiem lokomocji jest samolot. Od razu pomyślałam, że bez oporów jeździmy samochodami po polskich niebezpiecznych drogach, a ze strachem wsiadamy do samolotu.
Dawno temu, jak miałam lat osiemnaście latałam sobie i bardzo mi się to podobało, bo wtedy w samolocie to był inny świat, a ja byłam zafascynowana nowym doświadczeniem. Samolot był luksusem i tak też wszystko w nim wyglądało. Stewardesy wielkiej urody i pięknie ubrane dogadzały pasażerom, ale jednocześnie były jakieś takie niemal egzotyczne. Przez jakiś czas myślałam nawet żeby zostać stewardesą, no bo, która dziewczynka w tamtych czasach o tym nie marzyła… One swobodnie podróżowały, a przeciętny Polak nie za bardzo, one były takie piękne i dystyngowane, a na co dzień było raczej siermiężnie. Minęło wiele lat, wszystko się u nas zmieniło i teraz możemy już sobie latać po świecie, bo to tylko kwestia kasy i chcenia. Zachciało mi się więc polecieć do Irlandii do mojej przyjaciółki. Pisałam sobie tam w zeszycie i mam teraz wspomnienia. Dzisiaj o lataniu.
Na pierwszej stronie napisałam: „W samolocie czułam się okropnie, szczególnie w czasie startu i zmian wysokości, ale jakoś wytrzymałam.” Tylko tyle, a pamiętam, że myślałam, że umrę zaraz i że nie wiem jak wrócę do domu, bo już więcej w te cholerstwo nie wsiądę. Tak, czterdzieści parę, to nie osiemnaście lat. Inny organizm, ale przede wszystkim inne nastawienie. Jeśli więc Ty nie za dobrze czujesz się w samolocie przeczytaj o moim powrocie i wiedz, że można inaczej.
„28 lipca, wtorek. Lecę do Polski. Tym razem mam miejsce przy oknie i wszystko pięknie widzę. Dosyć dobrze zniosłam start. Patrzyłam przez okno jak się wznoszę. Co prawda przyspieszenie przed startem wgniotło mnie okropnie w fotel, przytykały mi się uszy, ale wytrzymałam żując intensywnie gumę. Moją uwagę jednak skoncentrowałam na tym, co za oknem. Najpierw widziałam, że jezdnie, samochody i domy stają się tak maleńkie jak makieta. Pięknie to wyglądało, zachwycałam się i cieszyłam. Potem wlecieliśmy nad ocean i już tylko wodę i przestrzenie widać było, aż w końcu i to znikło, a wspaniałą niebieskość chmury przysłoniły. Lecę więc sobie ponad chmurami i tak cudnie jest, że oczu oderwać nie mogę od tej jasności co z nieba bije. Jeden jest tylko szkopuł mały, ze siusiu mi się chce od dwóch godzin prawie, bo na lotnisku toalety nie mogłam znaleźć, a teraz wyjść nie mogę, bo takie starsze małżeństwo siedzi koło mnie. Usiedli nie zauważając mnie, zupełnie jakbym była niewidzialna. Rozkokosili się i śpią ze słuchawkami na uszach i opaskami na oczach. No i jak tu ich budzić?
A teraz za oknem mgła świetlista i nic więcej, też bym się przespała, ale najpierw wyjść muszę.
No i byłam, ale ulżyło. Mam nadzieję, że więcej nie będę musiała, bo to niemały problem wyjść, ale to jedyna wada siedzenia przy oknie, bo za szybą niebo na dole jest, ot co! A tam gdzie chmur nie ma, to chyba ląd prześwituje. Tak, widzę wyraźnie, zieloności pokratkowane, a nawet domów skupiska. Zielono – brązowo – czarne krajobrazy z prostokątami dachów, a na tym białe chmury leżą… I wszystko wygląda jak puzzle zadymione. Widzę też skrzydło samolotu z lewej. Machało się przy starcie, teraz nieruchome jest. Jakieś fabryki chyba pod nami, bo słupy dymów widać. Na razie nie jesteśmy zbyt wysoko i nawet wstążki dróg dostrzegam. Fajnie tak ziemię z wysokości oglądać. O, widzę, że głód przyszedł więc chyba przegryzę co nie co.
Znów nad oceanem lecimy i nawet statek dostrzegłam taki na 2 – 3 centymetry, ale za to smuga za nim długa się ciągnie jak wstążka. Chmury są białe, kłębiaste, jakby w miejscu stojące, a obok nich dymiaste, które się snują i obraz przysłaniają. Dalej, jak okiem sięgnąć, niebieskości cudne, gdzieniegdzie białym puchem przystrojone. Zdecydowanie lepiej przy oknie siedzieć. O! Jakie mam piękne niebo pełne baranków, przed sobą, a lazur taki, że szok! Nie rozumiem jak ludzie mogą tego nie zauważać i nie zachwycać się. Jak leciałam do Irlandii to dziecko siedziało przy oknie i dziwne, ale wcale nie było ciekawe, bo żaluzją okno przysłoniło i nic w ogóle nie widziałam. Teraz przy oknie sobie siedzę i z innej perspektywy świat oglądam. Czuję się tak, jak byśmy w stronę słońca lecieli, bo z przodu jasna poświata bije, nad nami szarości mgliste, a pod nami lazur najpiękniejszy. Chmury spod spodu znikły, więc tam na dole chyba pogoda dopisuje.
Myślę, że taki długi, czerwony na niebieskim to prom na morzu, a biały szybko sunący to kuter rybacki, a taki jeszcze inny to pasażerski statek. Ocean wcale nie jest taki pusty. O, a teraz w połowie tych niebieskości, pas chmur, jakby przez malarza pędzlem rozpostarty, biały, różowym połyskujący…
Stewardesy z wózkiem chodzą i jedzenie sprzedają. Nic tu nie ma za darmo, nawet wody… Przypomina mi się jak w głębokiej komunie „Lotem” leciałam, to przed startem piękne stewardesy cukierki rozdawały, potem jedzonko dobre było dla każdego, a teraz chociaż zapłaciłam ponad 200 euro za bilet, nawet wodą nie poczęstują, a żeby było ciekawiej, to i swojej nie można mieć. Trzeba kupić za 2 euro 200 mililitrów. Myślę, że wszystko na psy zeszło. Stewardesy też jakieś takie zwyczajne są, w zmechaconych sweterkach. (Dodam, że irlandzkimi liniami leciałam. Od tamtej pory trochę sobie polatałam i już wiem, że po prostu różnie jest w różnych samolotach, ale wtedy takie miałam wrażenia, więc ich nie zmieniam).
Godzina 8.37 . Znów ląd widzę. Długa, żółta linia brzegowa i wyspa przy tym lądzie chmurami okryta. Pola na bardzo regularne prostokąty pocięte, w przeciwieństwie do wcześniejszych trapezów i trójkątów. Nawet brzeg ten długi i równy jest, jakby od linijki narysowany. Za chwilę znów woda wielka, a chmury jak góry lodowe śniegiem pokryte. Napatrzeć się nie mogę, bo wygląda tak, jakbym na lodowej autostradzie była. Pola „śniegu” dookoła i góry ośnieżone, na miano zimowego krajobrazu zasługują. Nic przez to nie widać i nie wiem, czy nad morzem, czy nad lądem lecimy.
Te chmury są jak białe skiby na polu, jakby zwały śniegu czyściutkiego, szkoda, że nie mam aparatu, zdjęcie przecudne by było. Niebo pod nami w paski biało – niebieskie i ląd w niebieskich prześwitach widać i spać mi się chce, i na całych połaciach śnieg…”
Dalszy ciąg może jutro. Nawet nie wiedziałam, że tak dużo pisałam lecąc w chmurach. Czas mi wtedy też fajnie leciał, ale teraz przepisywanie znużyło. Mam nadzieję, że Ty, drogi czytelniku doczytałeś do końca i wyciągnąłeś dla siebie wnioski latania dotyczące. Energia zawsze podąża za uwagą, więc jeśli tylko świadomie skierujemy nasze myśli w dobrą stronę sytuacja się poprawia. Powrotny lot dużo lepszy był, bo zajęcie sobie znalazłam i zachwyty w sobie obudziłam.
Ps. Nie miałam aparatu w tej podróży, wiec zdjęć nie mam. Te, którymi zilustrowałam dzisiejszy wpis robił mój syn Kamil w swojej własnej podniebnej podróży. Nie do końca pasują do moich opisów, ale są na temat.