Strona główna»W życiu

Powrót do dzieciństwa

Duża i mała Danusia, duża i mała Kasia, duży i mały Jasiek…

Chociaż jesteśmy dorośli i zajmujemy się dorosłymi sprawami, czasami wspominamy dzieciństwo. Dla większości z nas to był najlepszy czas w życiu. Nigdy później nie umiemy już tak się cieszyć, zachwycać, entuzjazmować. Nigdy później nie czujemy się tak dobrze. Nie umiemy już żyć tak bardzo w chwili obecnej jak dziecko. Nawet spontaniczny, głośny, wybuchowy śmiech w dorosłym życiu dopada nas bardzo rzadko, albo wcale. 

Wiele lat temu, gdy byłam małą dziewczynką miałam dwie serdeczne przyjaciółki: Iwonę i Wiolę. Gdy byłyśmy razem, byłyśmy szczęśliwe, a nasz śmiech roznosił się po okolicy. Pamiętam jak siedziałyśmy sobie u mnie w pokoiku i chichotałyśmy bez przerwy. Wystarczyło żeby któraś machnęła palcem, a już śmiałyśmy się jak przysłowiowy „głupi do sera”.

– A ja najbardziej nie lubię jak ktoś oczy wyciąga – rzekła całkiem poważnie Iwona pokazując rzecz gestem. Posikałyśmy się ze śmiechu! Oczywiście Iwona nie lubiła, jak ktoś pociągał za powieki, a to jej przejęzyczenie wywołało taką wesołość, jakiej nie doświadczyłam chyba nigdy więcej. Wiola, może to czytasz, to przypomnij w komentarzach coś, co pamiętasz…

Dlaczego o tym mówię, dlaczego chcę to sobie przypomnieć?

Dlatego, że w ferworze codziennego, dorosłego życia na wiele lat przestałam być dzieckiem i stałam się poważnym dorosłym. Dom, praca, dzieci i mnóstwo obowiązków sprawiły, że nie w głowie mi były śmiechy i chichy. Wszechobecne zmęczenie i wykradanie niewielu chwil dla siebie, powodowały frustrację i zniecierpliwienie. Bywało, że głośne śmiechy raczej raziły moje uszy i potęgowały ból głowy. Pewnie, że się uśmiechałam, czasami roześmiałam z jakiegoś żartu, czy komedii. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego jak bardzo jestem poważna. Czy byłam czasami beztroska jak dziecko? Może ktoś z moich bliskich czy znajomych pamięta… Ja nie pamiętam.

Z przemęczenia pracą, zamartwiania się i chyba z nadmiernej powagi, w końcu zachorowałam. Stało się jeszcze trudniej…

Wtedy z pomocą przyszło Lomi Lomi Nui.  Gdy byłam na kolejnym kursie u mojej hawajskiej nauczycielki Susan Floyd uświadomiłam sobie pewną rzecz. Było to na porannym automasażu. Ćwiczyliśmy w wielkiej sali w grupie prawie czterdziestoosobowej. Susan prowadziła nas w tym doświadczeniu. Wszyscy byli wyciszeni, skoncentrowani i nagle w tej ciszy ktoś się zaśmiał. Raz. Za chwilę drugi raz… Poczułam, że to jest nie na miejscu. W lewym kącie sali słuchać było szepty i znów śmiech, ktoś następny się roześmiał i następny, i śmiało się już kilka osób. Wiadomo, że śmiech jest zaraźliwy. Rozchodził się promieniście. Patrzyłam na Susan. Ona zerkała w tę wesołą stronę. Ja się wewnętrznie gorszyłam. W pewnym momencie zauważyłam, że Susan się uśmiecha. Jej to nie gorszy… Jej to nie przeszkadza… Widzę, bo uśmiecha się coraz szerzej, drżą jej kąciki ust, a oczy ma rozbawione. Uśmiechnęłam się i ja, najpierw ostrożnie, niepewnie. Ten pusty chichot doszedł do mnie. Rozluźniłam się, przyłączyłam, inaczej się nie dało, bo śmiech przecież zaraża… W końcu śmiali się wszyscy. Głośny rechot czterdziestu osób. To była energia! Płakałam ze śmiechu i tarzałam się po podłodze jak wtedy z Iwoną i Wiolą i to był mój pierwszy powrót do dzieciństwa.

Wtedy dopiero ze zdumieniem uświadomiłam sobie, że nie śmiałam się tak od lat, że w dorosłym życiu zapomniałam o spontanicznym, śmiechu z niczego, bez powodu, z samej radości życia. Okazuje się, że nie tylko ja i że jest to nagminne. Może dlatego powstały warsztaty „Joga śmiechu”? Nigdy na takich nie byłam, ale zbiera się we mnie chęć, więc pewnie skorzystam.

Drugi powrót do dzieciństwa zdarzył mi się jak studiowałam psychologię. Było to na zajęciach warsztatowych z Pawłem Karpowiczem. Zajęcia miały tytuł: „Praca z wewnętrznym dzieckiem.” Spotkałam wtedy siebie malutką. Było takie ćwiczenie, żeby lewą ręką napisać list. List od małej Danusi do dużej, która o tej małej zapomniała. Byłam zdziwiona, bo w chwili, gdy ujęłam lewą ręką długopis poczułam się dzieckiem, smutnym i opuszczonym. Dzieckiem wołającym o uwagę. Pisałam o tym, a łzy spływały kroplami na papier.

Druga część ćwiczenia polegała na tym, żeby duża Danusia odpisała tej małej. Długopis do prawej ręki i już jestem dorosła, pełna współczucia dla małej. Troskliwa, rozumiejąca i pełna uwagi. Tulę to małe dziecko w sobie i zapewniam, że już nigdy jej nie opuszczę, że będę się z nią bawić i oczywiście płaczę jak bóbr.

Doświadczenie wstrząsające. Nie wiedziałam, że możliwe. Niestety nie do końca dotrzymałam słowa i znów zasmucałam swoje wewnętrzne dziecko. Nadmierną powagą, obowiązkowością, zamartwianiem się i zapracowywaniem.

Wpadłam jednak pewnego dnia na pomysł namalowania obrazu. Piszę o tym tutaj

Ten pomysł doprowadził do udziału w warsztatach Vedic Art. Wtedy, na tym pierwszym stopniu w Śpiglówce znów spotkałam się ze swoim wewnętrznym dzieckiem. Całkiem naturalnie i spontanicznie. Stało się to przy otwarciu czternastej zasady. Pytam samą siebie dlaczego dopiero przy czternastej? Ano, niestety, moja mała dziewczynka chyba była na mnie obrażona i skryła się gdzieś głęboko. Wyglądała co raz, ale nieśmiało. Nie wiedziała, że może, że już coś naprawdę się zmieniło. Gdy wyszła i zaczęła malować, powstał ten obraz.

IMG_4895

Malując go śmiałam się w głos, tańczyłam, biegałam, chlapałam farbą, składałam płótno i chodziłam po mim. Byłam dzieckiem, malowałam jak dziecko, nie troszcząc się o rezultat, nie myśląc czy to się komu spodoba, czy nie. Byłam tu i teraz w tej magicznej chwili. Połączyłam się ze swoją czystą świadomością, chociaż wtedy o tym nie wiedziałam. Na chwilę jednak zapomniałam o moich zasadach, przyzwyczajeniach, obawach. Zapomniałam o całym świecie. Byłam tylko ja, farby, płótno na trawie i słońce na niebie.

Wisi sobie teraz ten obraz na ścianie jak mapa, przypomina mi tamten czas i co było absolutnie niezamierzone podoba się moim bliskim i znajomym. Wiola, jak mnie odwiedza siada sobie i patrząc na te kolorowe plamy mówi, że ten obraz poprawia humor, że jest radosny, że lubi go najbardziej ze wszystkich moich obrazów. Ja też go lubię i jest dla mnie tym bardziej cenny, bo namalowała go mała Danusia, która najpierw nieśmiało, potem coraz odważniej zaczęła rzucać farbą :)

Mam takie pragnienie, żeby uczestnicy moich warsztatów doświadczyli podobnego spotkania. Dlatego zawsze na czternastą zasadę rozdaję duże płótna, które można położyć na trawie i zaprosić do zabawy samego siebie z tamtych lat, gdy jeszcze nie mieliśmy zbyt wielu zahamowań. Chyba, że wewnętrzne dziecko obudzi się wcześniej… Ja przez pierwsze trzynaście zasad byłam dorosłym, który zważa na to co maluje, myśli czy się podoba, a niepewność hamuje jego spontaniczność.

IMG_8854

Gdy obserwuję osoby biorące udział w Vedic Art obserwuję jak się budzą. Jedni szybciej, drudzy później, ale to widać na ich twarzach i obrazach. Oni też to czują. Kinga siedzi nad białym płótnem i myśli co by tu i jak namalować… Siedzi długo… – Postaw chociaż kropkę – mówię. – Namaluj linię, idź za impulsem. Jednak kontrolujący dorosły kalkuluje. On musi wiedzieć, co i jak, a najlepiej żeby znał technikę, żeby był zdolny i żeby malunek piękny był i wszystkim się podobał, bo jak nie wyjdzie to wstyd. – Więc co ja tu namaluję???

IMG_8820

– Bądź tu i teraz, zrób cokolwiek, nawet coś, co wydaje ci się głupie. Odpuść kontrolę. Chlapnij wodą, rozmarz farbę, zobacz co się stanie. Będzie brzydko? No to co? A kto powiedział, że brzydko jest źle? Brzydko też po coś jest.

Tak, czasami na początku jest trudno. Zdarzyło się to raz czy dwa, że nie wychodziło, nie sprawiało przyjemności, ale do czego są klucze Vedic Art? One otwierają te drzwi, za którymi skrywa się nasze dziecko. Te klucze pomału otwierając nas i pokazują, że jesteśmy, że możemy, że umiemy, że cała wiedza jest w nas.

W pewnym momencie zapadka odskoczy i eureka! W ciągu kilku minut powstał obraz, który mi się podoba.

-Dana, jak to jest, że jak tak myślę i myślę to nic mi nie wychodzi, a potem nagle, kilka ruchów jak klikniecie palcami i hop, powstaje coś wspaniałego. -Kochanie, malowanie ci nie wychodzi, gdy myślisz lewą półkulą, a kreatywność to funkcja prawej półkuli mózgowej. Ten warsztat skonstruowany jest tak, żeby ją pobudzić, żebyś ty dotarła do swojej czystej świadomości, to z niej wypływa wszelka kreatywność. Gdy przestajesz myśleć, a zaczynasz być, wtedy zaczyna się dziać. Uczymy się bycia tu i teraz, uczymy się wyciszać myśli. Wbrew pozorom intensywne myślenie wcale nie jest odkrywcze. Wszystkie wielkie pomysły, za którymi stoją wynalazki, powstają w chwilach odpoczynku. Więc jeśli chcesz coś w swoim życiu zmienić, zatrzymaj się. To pierwszy krok.

A oto Kingi obrazek, który powstał właśnie tak, jak klikniecie palcami… Zresztą później powstało ich o wiele więcej i są niewątpliwą ozdobą jej mieszkania. Są przypominaczami. Mówią – potrafisz, możesz, dasz radę.

1-IMG_8900A ja? Cóż, nie mogę się doczekać żeby dać swemu dziecku luz, bo ostatnio znów się zapomniałam. Czas położyć płótno i chwycić za pędzel. Moje wewnętrzne dziecko kocha malowanie. Powstają wtedy różne drzewa, nawet niebieskie. Tak, chcę namalować drzewo. Nie wiem jakie będzie, nie wiem jak powstanie, ale wiem, że malowanie sprawi mi radość. Tego teraz potrzebuję… A niedługo vedic… Już 10 września. Już jestem podekscytowana. Przygotowuję materiały, wchodzę w vedicowy klimat i cieszę się na spotkanie w Starej Szkole. Ta nazwa jest symboliczna, tak jak powrót do dzieciństwa…

 

28.08.2014
Jeżeli lubisz mój blog, obserwuj profil na Facebooku.

do góry
Komentarze
comments powered by Disqus