Strona główna»W życiu

Ramy i granice II

Druga zasada huny KALA mówi o tym, ze nie ma granic. Możesz zaprzeczyć, bo w końcu każdy z nas zna różne granice. Np. granice miast i państw, ale czy rzeczywiście zawsze one są? Przecież wiemy, że to tylko sprawa umowna. Ktoś, kto podróżuje po świecie przekracza te granice bez problemu. Tu sięgamy do istoty sprawy, bo granice dla jednych są, a dla innych, tak jakby, znikają lub nie mają znaczenia. W gruncie rzeczy granice to rzeczy umowne i narzucone, bo wszechświat na pewno nie zna granic. Nawet granice naszych możliwości mogą się zmieniać i znikać.

Gdy byliśmy dziećmi wychowywano nas, czyli symbolicznie wtłaczano w pewne ramy stosując najróżniejsze sposoby. Stawiano nam granice i uczono nas, że nie możemy ich przekraczać. Pewnie, że nie powinno się przekraczać granic, np. przyzwoitości. Tylko co to jest przyzwoitość? Nie każdy ją widzi tak samo. To też kwestia wychowania. Kobieta w Iranie chodzi z zakrytą twarzą, a kobieta z Berlina z odkrytym biustem. Każda ma inne pojęcie o przyzwoitości i o granicach. Każda funkcjonuje w innych ramach.

20uaopi

Irańska kobieta przed islamską rewolucją w latach 70

A co jeśli już uświadomimy sobie, że jesteśmy ograniczani? Co, jeśli to zaczyna nas tłamsić? Możemy poszerzyć nasze granice, albo nawet możemy je przekroczyć. O tym, że w istocie nie ma granic przekonałam się parę lat temu na warsztatach rebirthingu, gdzie przekonałam się jak wspaniałe jest pozbywanie się ograniczeń.

O pierwszym: Kiedyś, kiedyś, bardzo dawno temu, w innym miejscu i życiu dostałam przerażającego w moim mniemaniu ataku. Zdrętwiały mi rączki, wykręciły się dziwnie i naszło mnie uczucie jakbym umrzeć miała za chwilę. Sytuację tę poprzedził dość silny stres i polecenie dane w dobrej wierze: oddychaj, oddychaj. No i oddychałam, a potem stało się coś strasznego, wezwano pogotowie, dostałam zastrzyk i przeszło. Pozostał lęk, że ten atak może wrócić. opowiadałam o tym lekarzom, ale żaden nie pofatygował się, żeby mi wytłumaczyć co się tak naprawdę stało. Po latach, na zajęciach oddechowych dowiedziałam się, że to była tężyczka. I wtedy całkiem świadomie przeżyłam to jeszcze raz. Przeżyłam i oswoiłam i lek minął. Poszerzyłam swoje granice.

DSC03515

O drugim: To było w dniu ognia. Od rana przygotowywaliśmy się do niemożliwego – do chodzenia po ogniu. Zbieraliśmy chrust, śpiewaliśmy piosenki i oswajaliśmy się z gorącem buchającym z ogromnego ogniska. Potem żar został rozgrabiony w piękny połyskujący czerwono chodnik. Była zimna sierpniowa noc. Zdjęliśmy buty, zagięliśmy nogawki i szukaliśmy w sobie pozwolenia na przejście po rozżarzonych węglach. Instrukcja była wyraźna: Nie idź dopóki nie poczujesz w sobie, ze możesz. No i cóż widzę? Pierwszy wchodzi prowadzący, za nim kolejne osoby. Niektóre po kilka razy, niektóre brodzą dosłownie zamiast przejść zgodnie z instrukcją szybko i bez szurania nogami. A ja stoję z boku i nie czuje, ze mogę. Moje granice są wyraźne i kończą się co najmniej metr od żaru. Wtem pada pytanie, czy już wszyscy przeszli. Zgłaszam ze wstydem własną osobę… Postawiono mnie przed czerwonym chodnikiem, a cała grupa zaczęła dla mnie śpiewać, a w mojej głowie myśli, jedna za drugą. Dana, przecież to może być jedyna okazja żeby przeżyć coś tak niebywałego. Będziesz żałowała, że nie przeszłaś. Przecież wszyscy przeszli i nikomu nic się nie stało… Cholera, w nogi zmarzłam, wypadało by je rozgrzać… I wtedy w końcu poczułam, że mogę, że nic mi się nie stanie i poszłam przepisowo, bez brodzenia. Pod stopami nie poczułam gorąca. Szłam jak po letnim delikatnym puchu. Poczułam się potem tak jakby wszystko było możliwe i jakby rzeczywiście nie było granic. Granice lub ich brak, to kwestia umysłu i prawdą jest, że jeżeli myślimy, że możemy coś zrobić, to mamy rację, a jeśli myślimy, że nie możemy, to też mamy rację.

O trzecim: Trzeci jest trochę intymny, ale skoro wtedy się przełamałam to teraz też, bo czemu by nie. Plan zajęć obejmował codzienny transowy bieg do pobliskiego jeziora, Chłopem zwanego, i rytualne w nim obmycie. Łatwo nie było, bo temperatura w nocy spadała do 10 st. i o siódmej rano zimno było strasznie. Miałam się jeszcze wtedy za chorowitą i nigdy bym w tak zimną pogodę do jeszcze zimniejszej wody nie weszła. Tu przełamałam swoje pierwsze ograniczenie, bo weszłam przecież. Bieg nas rozgrzewał, kąpiel była krótka i jakoś dałam radę. Druga trudność polegała na tym, że do tego Chłopa trzeba było nago wejść. Na dodatek obóz był koedukacyjny i tu się włączył wstyd i opór niesłychany, a że nacisku nikt na nikogo nie wywierał, przez 5 dni biegałam i pływałam w całościowym gumowanym stroju kąpielowym. Nie dość ładna jestem, żeby się nago pokazywać ;) Zresztą nie tylko ja, bo tak jakoś pół na pół było. Ród męski zdecydowanie mniej kompleksów miał i bez żenady korzystał z gołej kąpieli. Kobietka z Berlina też nie miała oporów, a reszta oswajała się pomału. Codziennie ktoś się przełamywał. Zaczęliśmy od niedzieli. Każdego dnia coraz bardziej przeszkadzał mi czarny uniform, dojrzewałam powoli. W czwartek rozebrałam się jako przedostatnia. W piątek rozebrała się najładniejsza dziewczyna z grupy…

Jeszcze nigdy nie weszłam do zimnej wody tak szybko. To była Dana – błyskawica. Płynę i czuję jak kocham się z tą wodą, z tym jeziorem, powietrzem i mgłą na horyzoncie. Cudne uczucie wewnętrznego ciepła ogarnęło całe moje ciało. Poczułam się tak, jakbym się w czasie cofnęła do prawieków, jakbym była zbrataną z naturą, piękną dziką kobietą. To właściwie jest do nieopisania. No cóż, mogłam tylko żałować, że czekałam tak długo. W końcu kogo to obchodziło jak wyglądam, kto się na mnie patrzył? A nawet, jeśli ktoś zerknął dyskretnie, to cóż z tego?

14.02.2014
Jeżeli lubisz mój blog, obserwuj profil na Facebooku.

do góry
Komentarze
comments powered by Disqus