Ramy i granice
Dzisiaj rano wprawiłam siebie w bardzo dobry humor. Czym, w jaki sposób? Bagatelka, wycisnęłam z tubki błękit pruski, wzięłam w rękę pędzel, wlazłam na kanapę i przemalowałam ramę w moim ulubionym obrazie. Obraz jest kosmiczny, powstał nie pamiętam kiedy i nie wiem jak, ale jak jeszcze stał sobie na sztalugach przyszła do mnie moja koleżanka Bernarda, stanęła przed nim i rzekła swym autorytatywnym głosem, że jest to najbardziej energetyczny obraz jaki namalowałam. Powiedziała, że widzi w nim początek wszystkiego. Oczywiście nie każdy go tak odbiera, ale dla mnie jest wyjątkowy. Wisiał sobie na ścianie nad kanapą w towarzystwie dwóch innych, też ulubionych. Historie jednego z nich opiszę innym razem, żeby teraz nie odbiegać od tematu. Więc, wisiały sobie trzy, na wydzierganych przeze mnie sznurkach i dobrze się miały. Nie wiem czemu jakiś czas temu wpadło nam do głów (mnie i mojemu mężowi), że obrazy będą się lepiej prezentować w ramach, bo to może głupio, że tak wiszą na sznurkach.
Ja, jak ja, powiedziałam, zapomniałam… Mój mąż należy jednak do ludzi czynu, co powie to robi i to prawie natychmiast. Muszę uważać na to co mówię, czy pragnę, bo też realizacja następuje w dość szybkim czasie. Nazamawiał więc ram jak głupi kaczek i zaczął wtłaczać w nie moje obrazy. Patrzę, a tu któregoś dnia wszystkie obrazy w pokoju w jednakowych brązowych ramach. Wisi ich sześć, w tym dwa malutkie, których ciężar poczułam natychmiast prawie fizycznie i wypowiedziałam swoje zdanie. No, negatywne niestety. Mąż się prawie obraził, bo przecież chciał dobrze, ale uwolnił te małe obrazki i wiszą sobie jak dawniej. Największy i najbardziej klasyczny obraz poczuł się w ramach całkiem dobrze i nie zawracałam sobie nim głowy. Drzewo równowagi też wygląda nie najgorzej, ale dwa pozostałe…. Codziennie wiedziałam, że muszę coś z tym zrobić. One po prostu wołały do mnie, żeby je uwolnić z ram. Zwlekałam jednak.
Kilka dni temu przyszła do mnie Natalia (moja siostrzenica) i bez ogródek powiedziała, że nie podobają się jej ramy, w jak się okazało, naszym wspólnie ulubionym obrazie. Wiem – mówię – noszę się z zamiarem przemalowania ich na inny kolor. Na czarny, ciociu – poradziła.
No i dzisiaj dostałam jakiś wewnętrzny impuls natychmiastowego działania i już są pomalowane, nie na czarno, ale prawie, i nie całkiem, ale prawie. Jeszcze trzeba je przetrzeć, jeszcze dodać parę elementów kolorystycznych, ale już, nawet teraz, takie niedokończone, zaczęły z obrazem współpracować.
No i tu czas na pytanie zasadnicze. Dlaczego tak mi przeszkadzały te ramy? Skąd związany z nimi dyskomfort? To nie była kwestia zwykłej estetyki. Więc, co? Tak dziś mi zaczęły przychodzić do głowy różne myśli. Już wiem, że wtłoczenie moich obrazów w takie same ramy odczułam osobiście, poczułam te uwięzienie i ucierpiało na tym moje poczucie wolności. Jakoś tak energetycznie to odczuwałam. Zdecydowanie nie lubię być w ramach, stanowią ograniczenie. Ramy to nie tylko cztery kawałki drewna, ale mogą być symbolem.
Czasami wchodzimy w coś co nas pociąga, co nam się podoba i sprawia frajdę. Wchodzimy w coś, więc to tak jakbyśmy wchodzili w jakieś ramy. Pasują do nas, są częścią nas, czujemy się dobrze i jest ok. Czasami jednak, a może nawet częściej jest tak, że musimy w coś wejść, co nie do końca nam się podoba, albo ktoś nas wciągnie, dajemy się, ulegamy, zasypiamy w niewygodnej sytuacji, tkwimy w czymś jak obraz w ramach i ani w jedną ani w drugą stronę ruszyć się nie można. Czujemy dyskomfort, potem przy większej świadomości nawet chcielibyśmy się wydobyć, ale zawsze coś. Więc jak przestać czuć dyskomfort skoro już się obudziliśmy, stwierdziliśmy stan faktyczny i już wiemy, że nie chcemy tych ram. No cóż, poprzez pracę wewnętrzną możemy obudzić w sobie wewnętrzną moc i … Tu jest trzy wyjścia: rozwalić ramy, ale wtedy pójdą drzazgi, zdjąć je zdecydowanie i stanowczo, albo przemalować i zmienić żeby pasowały. Każdy musi wybrać własny sposób.
Druga zasada huny (mojego ulubionego systemu psychologicznego) mówi, że tak naprawdę to nie ma granic, że wszystkie granice, jakie widzimy, to są granice naszego umysłu i sami je sobie tworzymy, ale o tym jutro…