
Simona Kossak
Kobieta nietuzinkowa, a nawet dziwna. Urodziła się w rodzie znanych malarzy. Miała być chłopcem – czwartym Kossakiem, była dziewczynką i na dodatek nie miała zdolności plastycznych. Ojciec – Jerzy Kossak, syn Wojciecha i wnuk Juliana – wygonił ją ze swojej pracowni orzekając, że nie nadaje się nawet do robienia podmalówek.
Anna Kamińska opisała niezwykłe życie Simony od jej urodzin aż do śmierci. Przyznam, że największe wrażenie, a może raczej zdziwienie, odczułam nie wtedy, gdy ona spała na podłodze, a jej pupilka – dzika świnia – na łóżku, ani nawet nie wtedy, gdy przyjaźniła się z sarnami, tudzież z krukiem terrorystą, była w końcu przecież profesorem nauk leśnych i biologiem. Największe wrażenie zrobiło na mnie to, w jaki sposób była wychowywana.
„Nie kłaść się na stole. Nie zakładać nogi na nogę. Nie bujać się na krześle. Nie przechylać głowy do tyłu. Nie trzymać łokci na stole. Nie gadać. Nie mlaskać. Nie jeść szybko. Nie śpiewać. Nie śmiać się do rozpuku. Nie grymasić. Nie żuć.” To tylko niektóre zakazy z domowej kindersztuby. Jak uczono dzieci, żeby nie trzymały łokci na stole? Ano dawano im do trzymania pod pachami książki. Dziecko miało wiedzieć, że wszystko ma swój czas i miejsce. Wszystko miało być zrobione szybko, na rozkaz i pod linijkę. Simona za najmniejszą niesubordynację była bita szpicrutą gdzie popadnie. Zgodnie z panującą w dobrych domach zasadą, dzieci zaczynały uczyć się dobrych manier i siadać przy stole z dorosłymi w wieku około ośmiu lat. Wcześniej ojciec mówił – dzieci buda! i Simona z siostrą musiały zniknąć z pola widzenia. Najczęściej chowały się pod stołem.
Wpajano dzieciom szacunek do rodziców, służby i zwierząt. Ważne były: skromność, rzetelność i odpowiedzialność, oraz takie wartości jak praca, wiedza, dyskrecja i troska o zachowywanie intymności. Obowiązywała też zasada nieuzewnętrzniania uczuć. Co prawda Simona wyszła z tego świata, w którym się wychowywała i zamieszkała w środku puszczy Białowieskiej, ale to surowe wychowanie zostało w niej. Nie płakała więc nigdy publicznie, żyła w izolacji, nikomu się nie zwierzała i nigdy się nie przyznawała do żadnych słabości. W ogóle lubiła i rozumiała bardziej zwierzęta niż ludzi. Została w końcu zoopsychologiem.
Przez trzydzieści lat mieszkała w leśniczówce, w spartańskich warunkach, bez prądu, bez bieżącej wody, ale stylowo. Miała to, co kochała najbardziej – kontakt z nieskażoną przyrodą. Była naukowcem pasjonatem, znała zwierzęta jak mało kto, a one znały ją i nie robiły jej krzywdy. Nawet komary jej nie gryzły. Swoją wiedzą dzieliła się ze światem nagrywając filmy i opowiadając o zwyczajach zwierząt w białostockim radiu. Po przeczytaniu książki znalazłam pogadanki Simony na You Tube i usłyszałam znany mi głos. Słuchałam niegdyś jej opowieści z wielkim zainteresowaniem nie wiedząc wcale, że słucham potomkini wielkich Kossaków, bratanicy Magdaleny Samozwaniec i mojej ulubionej Marii Pawlikowskiej Jasnorzewskiej.
Sama o sobie powiedziała:
„Wiedziona atawizmem zamieszkałam w puszczy. W pewnej chwili zrozumiałam, że przekroczyłam kordon i znalazłam się po stronie drzew i zwierząt. Występuję więc w ich imieniu. Skończyłam studia biologiczne, lecz dopiero lata życia w lesie nauczyły mnie rozumieć mowę zwierząt. I znam ją tak dobrze, że należałoby mnie spalić na stosie jako czarownicę.”
To, co napisałam, to zaledwie maleńki wycinek z bogatej treści książki o życiu niezwykłej kobiety chodzącej z sarnami. Myślę, że w puszczy zrobiło się pusto po jej odejściu.