Uchodźcy?
Chodzi za mną pewien temat od jakiegoś czasu i zastanawiam się czy go poruszyć publicznie. Przeważnie nie wtrącam się do polityki, bo świadomie chcę być od tego jak najdalej. Jednak sprawa uchodźców porusza mnie i jakoś ewoluuje. Najpierw wydawało mi się, że jak ludzie są w potrzebie to naturalną rzeczą jest nieść pomoc i zupełnie nie rozumiałam oporu części społeczeństwa. Okazało się, że to było powierzchowne podejście. Po bliższym zbadaniu sprawy, po przemyśleniach i dyskusjach zmieniłam lekko swój pogląd.
Pierwsze zdziwienie mnie dopadło jak usłyszałam, że tym uchodźcom nasze państwo będzie wypłacać dość duże pieniądze, zupełnie nieadekwatne do tego co dostają nasi obywatele. Zadałam sobie pytanie dlaczego nie ma w budżecie pieniędzy na emerytury, renty, zasiłki rodzinne, szkolnictwo, służbę zdrowia, drogi?….. Dlaczego rodzice z chorymi dziećmi często muszą sami i przy pomocy fundacji zbierać ogromne pieniądze na leczenie, na operacje, na rehabilitację, bo NFZ nie chce refundować leczenia?….. Dlaczego nie ma pieniędzy na pomoc dla naszych rodaków, którzy chcą wrócić do kraju ze wschodu? Dlaczego nie ma pieniędzy na tworzenie miejsc pracy? No i w końcu dlaczego, skoro nie ma pieniędzy dla nas, są dla uchodźców? To tak jakbym nie dawała się najeść swoim dzieciom, a robiła gościnę dla obcych…
Drugie zdziwienie było większe. Zobaczyłam tych uchodźców na granicy Węgier… Mój Boże, co to za uchodźcy! W większości młodzi agresywni mężczyźni, którzy powinni walczyć o godne życie w swoim kraju, a nie uciekać. Zresztą przyglądając się bliżej sprawie zobaczyłam, że oni nie uciekają, oni atakują, żądają, grożą.
Trzecie zdziwienie przyszło po zapoznaniu się z sytuacją państw, które przygarniały uchodźców. Mają z tym niezły problem. Nie dają sobie rady, a tak zwani uchodźcy stanowią zagrożenie. Oni się nie integrują, oni mają swoje, jakże inne od naszych, obyczaje. Ich religia mówi, że tam, gdzie stoją, tam jest ziemia Allaha… Nie tylko demonstrują swoją odmienność, ale narzucają ją miejscowym. Nie wiem czy to są incydenty, czy codzienność, ale dokumenty obrazujące ich nietolerancję i agresję są wstrząsające. Jak to może być, żeby Angielka nie mogła odwiedzić miejsca, gdzie się urodziła i mieszkała, bo tam teraz mieszkają Muzułmanie i strach tam zajść. Albo zatrzymuje się ruch uliczny, bo oni akurat się modlą na ulicy…
Oficjalne media sprawę przedstawiają inaczej, w internecie widzę inne wiadomości. Rozmawiam z ludźmi i jeszcze nikt mi nie powiedział, że chciałby, żeby w Polsce było tak jak we Francji…
Zawsze uważałam się za osobę tolerancyjną, gościnną, współczującą i nigdy nie myślałam, że w jakiejkolwiek sprawie stanę po stronie głosów narodowościowych. Jeśli burzysz się czytając to, to zapytam cię, czy zamykasz drzwi swojego mieszkania na klucz? Dlaczego to robisz? Czy nie dlatego, że nie chcesz, żeby ktoś wszedł i się szarogęsił? Czy nie dlatego, że twój dom jest twój? Czy nie dlatego, że chcesz się w nim czuć bezpiecznie?
Myślę, że granice państwa obrazują ogrodzenia, które otaczają nasze posiadłości. Nie wpuszcza się do domu nikogo, kto mógłby w nim się zadomowić i nas wyrzucić. Dlaczego mamy pozwolić, żeby Polskę zalała fala ludzi o tak odmiennych i niebezpiecznych poglądach, ludzi, którzy nie szanują gościnności kraju, który ich przygarnął? Ludzi, którzy nie szanują kultury kraju, w którym zamieszkali? Dlaczego piszę fala i dlaczego piszę, że zalała? Ano proste. Muzułmaninie mają co najmniej siedem razy więcej dzieci niż Europejczycy, wiec łatwo policzyć.
Świat bez granic, to marzenie wielu duchowo nastawionych ludzi. Myślę, że jeszcze nie teraz. Jak na razie świadomość nie jest wystarczająca. Możemy sobie marzyć o takim świecie, ale trzeba też realnie spojrzeć na to co jest. Tak naprawdę to pamiętam czasy, gdy nie zamykało się drzwi na klucz, a brama na podwórko stała otworem. Było to na wsi u moich dziadków. Wtedy na wsi domy zamykano na skobelek, a bramy nawet nie miały zamknięcia. Ale to był inny świat, który dawno przeszedł do historii. Wtedy czułam się bezpiecznie, bo jako dziecko nie zdawałam sobie sprawy z żadnych zagrożeń i to było cudne. Dzisiaj włos mi się jeży, gdy widzę co się dzieje. Banalne? Nieprawdziwe? Wolałabym tego nie wiedzieć… Kłóci się we mnie otwartość z zamkniętością. Pewnie, że najprościej byłoby nie mieć telewizora, nie zaglądać do internetu i zająć się duchowością i obcowaniem z przyrodą. Tylko, że tak czy siak, jakieś informacje do nas dotrą i co, udawać, że ich nie ma? Czy wtedy znikną? Czy znikną problemy jeśli nie będziemy się nimi zajmować?
Jak znaleźć w tym wszystkim balans? Jak myślisz?