Zmiany #1
Myślę, że nieźle się zadziało. Są takie momenty w życiu, które weryfikują nasze poglądy, podejście, spojrzenie. Przydarzyło mi się coś takiego niedawno. Ma to związek z ważnymi dla mnie rzeczami, bo z moją pracą i pasją.
Od 2006 roku robię masaż Lomi Lomi Nui. Kiedyś może napiszę jak do tego doszło, ale teraz tylko tyle, że ten cudny hawajski rytuał uważałam za coś absolutnie najlepszego. Cztery lata później nauczyłam się innego masażu. Sam do mnie przyszedł. Moja nauczycielka od Lomi zachęciła mnie do poznania tej nowej pracy. Nie miałam wtedy pieniędzy na kurs, ale dla chcącego nic trudnego. Zamiast jechać gdzieś tam, zaprosiłam swoich nauczycieli i zorganizowałam warsztat dla znajomych 11 dziewczyn. Kurs był cudny. Masaż dość łatwy, ale jakiś taki malutki przy Lomi. Nazywa się PeLoHa. Opisałam ten masaż tu. Do nauki przyłożyłam się jak zwykle, bo już tak mam, że jak się za coś biorę to najlepiej jak potrafię. Po kursie dłuższy czas spotykałam się z jedną z uczestniczek i ćwiczyłyśmy na sobie wytrwale. Praktykowałam na mężu, na przyjaciołach, na klientach. Zrobiłam go kilkaset razy i byłam pewna, że robię to rewelacyjnie. Zresztą informacje zwrotne od klientów utwierdzały mnie w tym przekonaniu.
W 2012 roku miałam zaszczyt poznać twórcę masażu PeLoHa – Alana Earle’a. Nie tylko byłam u niego na warsztatach, ale też umówiłam się z nim na masaż i dostałam najpiękniejszy w życiu dotyk. Były ze mną dwie moje koleżanki z podstawowego kursu. W tym jedna, której robiłam masaż wielokrotnie i właśnie ona dała mi pierwszą lekcję, której nie zrozumiałam. Wieczorem, w hotelu powiedziała – wiesz, twój masaż bardziej mi się podoba. Widziałam różnicę. Ja dawałam więcej fizyczności, Alan – duchowości.
Masaż Alana podobał mi się, i to bardzo. Był delikatny, jego dłonie właściwie muskały moje ciało, ale jak prowadził energię i napełniał mnie światłem poczułam coś naprawdę niezwykłego. Gdy dotknął mojej blizny i zatrzymał na chwilę swoją uwagę w tym miejscu, poczułam tak wielkie wzruszenie, że oczy wypełniły mi się łzami. Na koniec pocałował mnie w czoło i poczułam się tak, jakby położył mi na chwilę ptasie gniazdko na środku czoła. To było niezwykłe uczucie. Było w nim wiele bezwarunkowej lub, jak mówi Mary, prawdziwej miłości.
Alan powiedział, żeby nie używać zbyt wiele oleju, żeby masaż nie trwał zbyt długo… Po powrocie próbowałam się do tego dostosować. Nie wyszło. Moje lomisiowe przyzwyczajenia wzięły górę. Co więcej, zdarzało mi się, że przychodziła klientka na PeLoHa i prosiła, żeby ją na plecach przycisnąć tak jak w lomi i ja to robiłam… Teraz wiem, że już nigdy tego nie zrobię. Uświadomiłam sobie, że to, co robiłam to był dobry masaż, ale nie do końca był to masaż Alana. Owszem były wszystkie elementy PeLoHa, ale urozmaicone, bardziej dopieszczone, dłuższe, z większym naciskiem na ciało. Co więcej, w tym masażu było coraz więcej moich własnych pomysłów, żeby bardziej „dogodzić”, żeby więcej zdziałać również fizycznie. Wspomniana koleżanka preferująca mój masaż po prostu potrzebowała więcej mocniejszego dotyku, dlatego mnie pochwaliła. Dopiero teraz zrozumiałam, że to była pierwsza wskazówka, że to, co robię jest troszkę inne niż to, co robi Alan. Pewnie, że robię dobry masaż, ale powinnam może go nazwać DaNoHa. Skąd to moje nagłe olśnienie?
Poczułam potrzebę bycia nauczycielem masażu PeLoHa. Dziwne, że nigdy nie chciałam uczyć Lomi… Zaczęło się to już w momencie spotkania z Alanem i Mary. Mary powiedziała do mnie, że masaż jest moją ścieżką i żebym się na tym skoncentrowała. Na moje pytanie czy mogłabym uczyć tego masażu odpowiedziała twierdząco, dodając, że „Masaż PeLoha nie jest niczyją własnością, nawet Alana.” Od tamtej pory ta myśl towarzyszyła mi często.
Jakiś czas temu kilka osób mających certyfikaty, ale nie praktykujących, poprosiło mnie żebym zorganizowała takie spotkanie, na którym przypomniałabym im zasady masażu, bo zapomniały. Miałam miejsce i chęci i zrobiłam to, i czułam się jak ryba w wodzie. Utwierdziłam się w przekonaniu, że chcę uczyć. Ale jak? Przecież trzeba mieć chyba jakieś uprawnienia… Zapytałam mojej nauczycielki Danusi Adamczyk i dowiedziałam się, że Alan w czasie swego ostatniego pobytu wybrał trzy doświadczone i od lat towarzyszące mu kobiety, żeby szkoliły nauczycieli.
Dowiedziałam się o warunkach: Trzeba mieć certyfikat. Mam.Trzeba mieć co najmniej dwuletnią praktykę. Mam pięcioletnią. Trzeba zaliczyć staż u każdej z nich. O, a po co? Co ja się jeszcze mogę nauczyć? Mam przygotowanie pedagogiczne, bo kiedyś byłam nauczycielką zawodu. Jestem nauczycielem Vedic Art. Umiem robić masaż i nawet mam za sobą prowadzenie jednego warsztatu PeLoHa…. Wydatek to nie lada i dużo zachodu z tymi wyjazdami… Oj, oj, lekki bunt mi się uruchomił.
Kusiło mnie jednak spotkanie z moimi zaprzyjaźnionymi nauczycielami Danusią i Jurkiem Adamczykami. Pojechałam więc na pierwszy staż do nich, bo od nich w końcu wszystko się zaczęło.
To było tylko trzy dni, ale wystarczyło i olśniło. Nie od razu jednak. Pierwszy dzień kursu upłynął pod znakiem buntu i oporu.
– No nie, nie tak mnie uczyliście…
– To było inaczej, tamto było inaczej…
– Jak mało oleju to źle mi się masuje…
Cierpliwość Danusi i Jurka była imponująca i dzięki im za to, bo w końcu mój opór zaczął słabnąć. Drugiego dnia powiedziałam sobie, że po prostu muszę zapomnieć to jak do tej pory robiłam PeLoHa i uczyć się od nowa. Że nie ma co się buntować, bo zmiany wyszły od samego twórcy, więc są konieczne. Masaż ewoluował i ja mam zrobić to samo. Drugi dzień był rozpuszczaniem oporu, ale trzeci był prawie objawieniem.
Rano, jedna z uczestniczek poprosiła o pokazanie paru rzeczy „na sucho”, Zostałam „króliczkiem”, na którym wszyscy ćwiczyli. Leżałam w ubraniu i mimo to poczułam, że dostaję masaż. – Wow, PeLoHa można zrobić w ubraniu! – wykrzyknęłam z entuzjazmem. – Można go zrobić przez gips, można wcale nie dotykać ciała – usłyszałam od mojej nauczycielki. Pomyślałam o klientce, która z powodu problemów ze skórą musiała długo czekać na PeLoHa. Mogłam jej zrobić masaż przez ubranie… Do tej pory było to dla mnie nie do pomyślenia.
Ostatniego dnia zadziało się coś dziwnego. Nie wiem co to znaczyło dla mojego kolegi „po fachu”, ale co znaczyło dla mnie zrozumiałam dopiero po powrocie do domu. A było to tak:
Rano Danusia podała nam losy i powiedziała, że Duch PeLoHa wybierze nam partnerów do ostatniego masażu. Wylosowałam uczestnika, który tak jak ja lekko się buntował. Masażysta klasyczny. Pracował podobnie, bo tak jak ja nie umiał zostawić jakichś nie rozmasowanych mięśni. Wymieniliśmy się w kuluarach doświadczeniami. Ja dodawałam trochę Lomi, on dodawał trochę klasycznego.
Najpierw ja miałam masować. Stanęłam przy stole, położyłam mu ręce na plecach i zorientowałam się, że mam za wysoki stół. – Nie będę mogła pracować z ciała – poskarżyłam się mojej nauczycielce. Ona uśmiechnęła się szeroko, machnęła ręką i powiedziała – Dasz radę. Tak naprawdę mogła mi zwrócić uwagę, że PeLoHa to nie Lomi i nie ma specjalnej potrzeby pracować „z ciała”, ale w swoim wielkim takcie nie powiedziała tego. Zrobiłam PeLoha. Nie wiem jak to kolega masażysta odebrał, bo nie dał mi informacji zwrotnej, ale wiem, że to nie było tak jak zwykle robię. Dlaczego? Może jego olśniło tak jak mnie? Czujący jest, więc pewnie poczuł.
Potem on zrobił mi masaż, a jedyna myśl, która mi się błąkała po głowie była taka, że ” nie dostałam PeLoHa, dostałam masaż klasyczny”. Bardzo był niezadowolony z tego co zrobił. Coś dużo mówił, ale niewiele z tego pamiętam. No cóż, klasyczny też się przydał, ale dlaczego tak wyszło? Olśniło mnie dzień później. Cdn.